Do napisania tego tekstu zainspirowały mnie dwa napotkane niedawno w sieci artykuły: "Zmierzch karty kredytowej" i "Drobne kredyty gniotą Polaków". Przyszło nam niestety żyć w czasach kiedy posiadanie karty kredytowej, zadłużanie się na konsumpcję i życie na kredyt odmieniane przez wszystkie przypadki stało się modne, cool, trendy, etc. Oszczędzanie z drugiej strony jest takie staroświeckie, pasuje do pokolenia naszych dziadków, czy rodziców, ale nie do dzisiejszych dwudziesto czy trzydziestolatków. Jak widać problem jest powszechny nie tylko w Polsce, ale na zachodzie. Tam chyba nawet bardziej. Przecież cały "credit crunch" znalazł swój początek w upadku kredytów, z których spora cześć była wydawana na konsumpcję.
No ale w czym jest problem - zapyta ktoś? Przecież kredyt jest po to aby go brać. Niestety wiele takich osób zalega dziś ze spłatą łącznie 10 miliardów złotych. Można byłoby winić banki, że przecież nie powinny dawać kart kredytowych czy kredytów ludziom, którzy przy najmniejszych zawirowaniach w gospodarce będą ewidentnie niezdolni do ich spłaty. Owszem, fakt. Banki w czasach koniunktury prześcigały się kto udzieli więcej kredytów. Przysłowiowe wysyłanie nieaktywnych kart kredytowych w Polsce nie miało chyba miejsca, ale banki posiadały nadmiar gotówki i szukały okazji do jej wydania na akcję kredytową w podobnym stopniu jak na zachodzie. Teraz nagle wszystkie źródła gotówki przyschły, a ci krnąbrni klienci nie chcą płacić... No bo jak ma zapłacić 1300zł rat 62 latek z 1000 złotowa emeryturą? Po raz kolejny bankowcy przyznają się, że nie potrafią liczyć.
No ale z drugiej strony, czy ci którzy brali takie kredyty umieli liczyć? Płacili przecież dodatkowe 15% bankowi jedynie za przyjemnosc posiadania jakiejś rzeczy kupowanej na raty już teraz, dziś, a nie za dziewięć miesięcy, jak się odłoży odpowiednią kwotę. Nie mówiąc już o nadmiernym optymiźmie dotyczacym ilości pieniędzy, pozostałych po spłacie rat, które miałyby wystarczyć na przeżycie.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Brać czy nie brać kredytu w sytuacji kiedy dana rzecz potrzebna jest już teraz? Co to jest zły a co to jest dobry dług?
Otóż sprawa jest oczywista (przynajmniej dla mnie). Jeżeli tkoś zaciąga kredyt, aby pieniadze z niego skonsumować (innymi słowy przepuścić) i rozstać się z nimi nie mając w zamian nic oprócz przyjemności, to jest zły i głupi dług. Taką przyjemnoscią jest posiadanie wcześniej rzeczy, która mogłaby z powodzeniem zostac kupiona pół roku później.
Inną sprawą jest zaspokojenie konkretnej potrzeby (nazwijmy ją egzystencjalnej), gdzie pieniądze z kredytu przeznacza się na zakup rzeczy potrzebnej (nazwimy to inwestycją w dobro trwałego użytku) i takiej gdzie ta potrzeba posiadania jej wcześniej jest konieczna czy to dla zapewnienia godziwych warunków życia, czy to dla zarabiania pieniędzy (jak kupno samochodu na przykład). Taki dług możnaby okreslic mianem "dobrego" pod paroma wszak warunkami. Otóż znowu, wzięty ponad możliwości finansowe i bez marginesu bezpieczeństwa nigdy dobrym długiem nie będzie. Tak jak nie będzie dobrą inwestycja ponad akceptowalne ryzyko gdzie bilans korzyści i ryzyk wypada niekorzystnie. Jezeli taki kredyt jest wzięty na "inwestycję", dla której bilans korzyści wypada nad wyraz pozytywnie to rzeczywiście może być dobrym sposobem na jej sfinansowanie, pod warunkiem, że kredytobiorca będzie w stanie go obsłużyć w każdych warunkach.
To samo tyczy się każdego kredytu na inwestycje. Jako, że zarówno kredyt jak i inwestycja jest wystawieniem się na ryzyko, to dla dobra tego długu i dla dobra inwestycji należy umiejętnie skalkulować czy w sytuacji zawirować będziemy w stanie ten dług spłacać i jak inwestycja nie wyjdzie to straty nas nie pogążą. I znów wraca bilans ryzyk i korzyści. Znowu wraca obliczanie marginesu bezpieczeństwa (bo takich co mają kredyt i żadnych oszczędności jest wielu). Kto takiego bilansu nie zrobił i nie usiadł z kalkulatorem w ręku ten ma zły dług nawet o tym nie wiedząc...
No ale w czym jest problem - zapyta ktoś? Przecież kredyt jest po to aby go brać. Niestety wiele takich osób zalega dziś ze spłatą łącznie 10 miliardów złotych. Można byłoby winić banki, że przecież nie powinny dawać kart kredytowych czy kredytów ludziom, którzy przy najmniejszych zawirowaniach w gospodarce będą ewidentnie niezdolni do ich spłaty. Owszem, fakt. Banki w czasach koniunktury prześcigały się kto udzieli więcej kredytów. Przysłowiowe wysyłanie nieaktywnych kart kredytowych w Polsce nie miało chyba miejsca, ale banki posiadały nadmiar gotówki i szukały okazji do jej wydania na akcję kredytową w podobnym stopniu jak na zachodzie. Teraz nagle wszystkie źródła gotówki przyschły, a ci krnąbrni klienci nie chcą płacić... No bo jak ma zapłacić 1300zł rat 62 latek z 1000 złotowa emeryturą? Po raz kolejny bankowcy przyznają się, że nie potrafią liczyć.
No ale z drugiej strony, czy ci którzy brali takie kredyty umieli liczyć? Płacili przecież dodatkowe 15% bankowi jedynie za przyjemnosc posiadania jakiejś rzeczy kupowanej na raty już teraz, dziś, a nie za dziewięć miesięcy, jak się odłoży odpowiednią kwotę. Nie mówiąc już o nadmiernym optymiźmie dotyczacym ilości pieniędzy, pozostałych po spłacie rat, które miałyby wystarczyć na przeżycie.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Brać czy nie brać kredytu w sytuacji kiedy dana rzecz potrzebna jest już teraz? Co to jest zły a co to jest dobry dług?
Otóż sprawa jest oczywista (przynajmniej dla mnie). Jeżeli tkoś zaciąga kredyt, aby pieniadze z niego skonsumować (innymi słowy przepuścić) i rozstać się z nimi nie mając w zamian nic oprócz przyjemności, to jest zły i głupi dług. Taką przyjemnoscią jest posiadanie wcześniej rzeczy, która mogłaby z powodzeniem zostac kupiona pół roku później.
Inną sprawą jest zaspokojenie konkretnej potrzeby (nazwijmy ją egzystencjalnej), gdzie pieniądze z kredytu przeznacza się na zakup rzeczy potrzebnej (nazwimy to inwestycją w dobro trwałego użytku) i takiej gdzie ta potrzeba posiadania jej wcześniej jest konieczna czy to dla zapewnienia godziwych warunków życia, czy to dla zarabiania pieniędzy (jak kupno samochodu na przykład). Taki dług możnaby okreslic mianem "dobrego" pod paroma wszak warunkami. Otóż znowu, wzięty ponad możliwości finansowe i bez marginesu bezpieczeństwa nigdy dobrym długiem nie będzie. Tak jak nie będzie dobrą inwestycja ponad akceptowalne ryzyko gdzie bilans korzyści i ryzyk wypada niekorzystnie. Jezeli taki kredyt jest wzięty na "inwestycję", dla której bilans korzyści wypada nad wyraz pozytywnie to rzeczywiście może być dobrym sposobem na jej sfinansowanie, pod warunkiem, że kredytobiorca będzie w stanie go obsłużyć w każdych warunkach.
To samo tyczy się każdego kredytu na inwestycje. Jako, że zarówno kredyt jak i inwestycja jest wystawieniem się na ryzyko, to dla dobra tego długu i dla dobra inwestycji należy umiejętnie skalkulować czy w sytuacji zawirować będziemy w stanie ten dług spłacać i jak inwestycja nie wyjdzie to straty nas nie pogążą. I znów wraca bilans ryzyk i korzyści. Znowu wraca obliczanie marginesu bezpieczeństwa (bo takich co mają kredyt i żadnych oszczędności jest wielu). Kto takiego bilansu nie zrobił i nie usiadł z kalkulatorem w ręku ten ma zły dług nawet o tym nie wiedząc...
1 komentarz :
Świetnie napisane i proszę o więcej takich artykułów.
Prześlij komentarz
Komentarze na blogu są moderowane. Zastrzegam sobie prawo do zablokowania komentarza bez podania przyczyn. Komentarze zawierające linki wyglądające na reklamowe lub pozycjonujące - nie będą publikowane.