Tytuł posta pochodzi z moich przemyśleń po lekturze wywiadu z Peterem Schiffem, który można przeczytać w Parkiecie. Ale w sumie nie od tego chciałem zacząć, a do wywiadu chciałem nawiązać później. Do rzeczy zatem.
Senat USA zatwierdził pozostanie na drugą kadencję szefa FED Bena Bernanke. Tak się składa, że ta druga kadencja zaczyna się jutro. Ben Bernanke pozostanie w powszechnej pamięci jako ten, który wpompował w gospodarkę USA biliony dolarów i "uchronił" świat przed kryzysem. Faktem, jest, że to czy rzeczywiście uchronił okaże się za 20-30 lat bo dopiero z perspektywy historycznej będzie można oceniać toczące się dziś wydarzenia. Alan Greenspan kiedy był szefem FED też był wychwalany, a teraz wiesza się na nim psy, że to on doprowadził do obecnego kryzysu. Historia osądzi... Niemniej jednak Ben Bernanke wpompował on w gospodarkę USA mnóstwo świeżo wydrukowanych dolarów...
No i tutaj dochodzimy do sedna sprawy co do którego zgadzam się w pełni z Peretem Schiffem i stąd też pozwolę sobie zacytować jego słowa z tego wywiadu.
"Dotychczas nie rozwiązano żadnego z problemów, które leżą u źródeł kryzysu. Przeciwnie – zostały one pogłębione działaniami stymulacyjnymi. Amerykański rząd odwleka tylko moment otrzeźwienia, wydając coraz więcej pożyczonych pieniędzy."
"To bowiem tani pieniądz finansuje nietrafione inwestycje i lekkomyślną spekulację. Jak długo rząd będzie gwarantował i subsydiował niektóre kredyty, np. hipoteczne, edukacyjne czy konsumpcyjne, tak długo alokacja kapitału będzie zaburzona, tłumiąc przemysł i zatrudnienie. Manipulowanie regulacjami nie rozwiąże tych problemów."
Problem, który został w tych słowach zarysowany sprowadza się do tego, że na ratowanie kryzysu pożyczono od przyszłych pokoleń (bo tym właśnie jest drukowanie pieniędzy) mnóstwo kapitału. Ten garb długu będzie tłamsił rozwój gospodarczy przez wiele lat i ta nierównowaga tak na prawdę nie usunęła przyczyny kryzysu tylko je pogłębiła. Prognoza Schiffa w tym kontekście brzmi złowrogo, ale jest prawdopodobna - przed nami załamanie rynku obligacji USA (bo taka nierównowaga na dłuższa metę jest nie do utrzymania), deprecjacja dolara i kolejna odsłona recesji. Jak będzie to historia pokaże, ale rzeczywiście wygląda na to, że przyczyn kryzysu szuka się nie tam gdzie one rzeczywiście leżały, rozwiązań szuka się nie tam gdzie się one znajdują, a ożywienie nad-interpretuje się euforycznie jako koniec kryzysu... obyśmy nie byli niemile zaskoczeni.
PS. Polecam lekturę