Mam nieodparte wrażenie, że wcale nie jest różowo. Śmiesznie to brzmi, bo pewnie niektórzy mają takie wrażenie już od dawna. Niemniej jednak moje wrażenie, że będzie gorzej wpływa na to że odnoszę wrażenie, że już jest nie najlepiej.
Po tym filozoficznym wstępie warto przejść do konkretów. Konkretem jest że mamy spowolnienie gospodarcze, a w budżecie państwa świeci pustkami. Prędzej czy później skończy się zatem koniecznością dokręcenia śruby więc niewątpliwie będzie gorzej bo podwyżki podatków nie przyspieszą wzrostu gospodarczego.
O ile w 2008 roku miałem nadzieję, że ukryte rezerwy naszej gospodarki zamortyzują kryzys - co się poniekąd okazało prawdą, to teraz wydaje mi się, że te rezerwy mogą się szybko skończyć.
Będzie gorzej też w dłuższej perspektywie - cóż innego można powiedzieć patrząc na politykę budżetową rządów, które od dziesiątek lat rok z rokiem coraz bardziej się zadłużają. Jeżeli rozwiązaniem na problemy "dziury budżetowej" jest pożyczenie więcej pieniędzy, to należy sobie zadać pytanie - kto i kiedy je spłaci? Pan spłaci, Pani spłaci, ja spłacę...
Na to nakłada się nawis przyszłych zobowiązań z tytułu emerytur - państwo będzie musiało je kiedyś wypłacić. Z czego, skoro już teraz pożycza na ich wypłatę bieżącą? Tymczasem demografia jest nieubłagana, będzie nas mniej. Ta mniejsza liczba ludzi będzie musiała utrzymać rosnącą liczbę emerytów. Skąd pieniądze? Pan zapłaci, Pani zapłaci, ja zapłacę...
Skoro mamy płacić wyższe podatki to co nam zostanie na konsumpcję i rozkręcenie gospodarki? Czujecie problem?