Końca świata jutro nie będzie, USA nie zbankrutują i armagedon odsunie się na bliżej nieokreśloną przyszłość. Wygląda na to, że w USA dogadali się w senacie odnośnie podniesienia limitu długu. Oczywiście jest to znów rozwiązanie tymczasowe i w styczniu czy w lutym będziemy mieli powtórkę z rozrywki. USA zaczynają powoli przyzwyczajać świat do myśli o tym, że są dysfunkcjonalną banko-kracją i prędzej czy później ich waluta pozostanie warta mniej niż papier na którym ją wydrukowano. Cały ten cyrk oczywiście pokazuje, że myśl o porzuceniu dolara jako waluty rezerw nie jest tak idiotyczna jak mogłoby się wydawać. Wydaje mi się jednak, że dopóki establishment bankowy będzie posiadał obligacje USA dopóty tego rodzaju przedstawienia będą kończyły się happy endem. Nawet najgłośniej szczekający politycy USA muszą poddać się naciskowi lobby bankowego z Wall Street. Bankierzy zaś pozwolą się rozlecieć dolarowi dopiero kiedy będą mieli pewność, że wystarczająco na tym zarobią.