sobota, 31 grudnia 2016

Koszty opóźnienia spłaty pożyczki - artykuł sponsorowany

Decyzja o udzieleniu szybkiej pożyczki zapada nierzadko już w kwadrans. Równie szybko mogą znaleźć się na koncie bankowym pożyczkobiorcy pieniądze, o które wnioskował. Proces ten znacznie przyspiesza posiadanie rachunku w tym samym banku, co firma oferująca udzielenie pożyczki. Przy jej zwrocie nie trzeba wówczas płacić dodatkowej prowizji za przelew na konto obcego banku.
 

 

Jak dużo pieniędzy można otrzymać na konto, biorąc szybką pożyczkę

Firmy będące pożyczkodawcami oferują pożyczenie po raz pierwszy kwoty równej nawet 1500 złotych. W sytuacji spłaty zadłużenia w terminie ustalonym w umowie, limit ewentualnego kolejnego zobowiązania finansowego wzrasta. Przykładowo na stronie www.viasms.pl druga pożyczka może wynosić już 2000 złotych, a każda następna np. 2,5 i 3 tysiące złotych. Jednocześnie można mieć tylko jedno zadłużenie, po którego spłacie składa się wniosek i otrzymuje kolejną chwilówkę. Własne konto zasila się ponadto dodatkowymi środkami, otrzymywanymi po zaproszeniu znajomych, którzy również skorzystają z usług pożyczkodawcy i zostaną jego klientami.

 

Jak wygląda spłata chwilówki

Regulowanie zobowiązań finansowych jest obecnie bezproblemowe: większość pożyczkodawców ma konta w różnych bankach. Spłaty zadłużenia dokonuje się wówczas przelewem internetowym z własnego domu (z komputera bądź telefonu komórkowego) bezpośrednio na konto firmy bez żadnych dodatkowych opłat. Niezwykle ważne jest przestrzeganie terminów zawartych w umowie, które ustala się indywidualnie po określeniu kwoty pożyczki. Przelewa się ją w całości na konto bankowe, z którego została otrzymana. Pieniądze można także wpłacić w każdym oddziale banku, a także w placówce Poczty Polskiej na terenie całego kraju.

 

Czym może grozić brak zwrotu pożyczki

Nieuregulowanie płatności w terminie określonym w umowie skutkuje negatywną historią kredytową pożyczkobiorcy. Wiąże się to z problemami dla właścicieli działalności gospodarczej, utrudnionym dostępem do najmu lokali czy korzystania z różnego rodzaju usług (przykładowo multimedialnych, telekomunikacyjnych lub finansowych). W Krajowym Rejestrze Dłużników znajduje się obecnie coraz więcej Polaków, a statystyczna kwota zadłużenia w przeliczeniu na jedną osobę nieprzerwanie wzrasta. Należy również ponieść koszty opóźnienia zwrotu zobowiązania, które wynoszą rocznie 5,5% pożyczki, a także dodać do tej kwoty dwukrotność sumy stopy referencyjnej NBP w chwili wykonywania przelewu.

 

Co robić przy problemach ze spłatą zobowiązania

Aby nie otrzymać negatywnego wpisu w Biurach Informacji Gospodarczych ani nie stać się podmiotem procedury windykacyjnej, należy zwrócić całą pożyczkę w uzgodnionym terminie. Już tego samego dnia można starać się o kolejną, tym razem wyższą, kwotę pieniędzy. Nie ma możliwości przedłużenia okresu spłaty zobowiązania. W sytuacji przewidywanych trudności finansowych warto zgłosić je wcześniej pożyczkodawcy, aby wspólnie ustalić nowe warunki i termin zwrotu pieniędzy. Uniknie się wówczas kosztownego postępowania sądowego oraz kłopotliwej egzekucji komorniczej.

Disclosure:  Powyższy tekst stanowi artykuł sponsorowany i nie jest tekstem mojego autorstwa. Za opublikowanie na blogu powyższego tekstu otrzymam wynagrodzenie.

czwartek, 29 grudnia 2016

Podsumowanie 2016 roku

Końcówka roku to tradycyjny czas podsumowań, zanim przejdę do zebrania tego co wydarzyło się na blogu chciałem odnieść się do prognoz, które na 2016 roku prezentowałem w sylwestra zeszłego roku.

Pierwsza kwestia dotyczyła cen ropy. Okazuje się, że nie miałem racji i bardziej sprawdziły się prognozy ekspertów gazety Dziennik.pl niż Stratforu. Ropa podrożała w ciągu tego roku z około czterdziestu do prawie sześćdziesięciu dolarów za baryłkę.

Warszawska giełda zaś kończy rok praktycznie w tym samym miejscu, w którym zaczynała. Nie znaczy to oczywiście, że nic się w ciągu tego roku nie działo. Mieliśmy wahania rzędu +-10% ale na koniec roku jesteśmy praktycznie w punkcie wyjścia. Kto się załapał na ruchy we właściwych momentach ten zarobił.
Nie sprawdziły się prognozy Meryll Lynch o wzroście gospodarczym w Polsce na poziomie 3,5%, sądzę że nie doceniono wariactwa naszego rządu i poziomu wystraszenia inwestorów. Kurs złotego w konsekwencji wcale się nie umocnił i do euro pozostał praktycznie na tym samym poziomie.

Wszyscy liczyli na pobudzenie konsumpcji i wygenerowanie wzrostu w oparciu o 500+ ale nikt nie doszacował poziomu ograniczenia inwestycji w związku z niestabilnością prawną. Radosne pomysły posłów z Wiejskiej wdrażane praktycznie z dnia na dzień skutecznie podkopują zaufanie do państwa prawa.

Zagrożenie ostatecznym demontażem OFE prognozowane przez TFI Capital Partners jeszcze się nie zmaterializowało, ale jak pisałem w poprzednim wpisie jest na horyzoncie. To też się wpisuje w stan zalęknienia inwestorów.

Przechodząc do tego co działo się na blogu, a właściwie blogach. otóż blog MojaForsa.pl kończy właśnie rok. Udało mi się regularnie publikować na nim co tydzień jeden wpis i rozwinąć go w miarę możliwości czasowych. Jeżeli zaś chodzi o to co przygotowywałem tutaj to wydaje mi się, że najciekawsze i najbardziej poczytne wpisy były następujące:

1. Przede wszystkim kontynuowałem publikację recenzji książek, w ramach tego cyklu ukazały się następujące wpisy:
2.Jeżeli chodzi o komentarze dotyczące bieżącej sytuacji to sporą popularnością cieszyły się następujące wpisy:
3. Zaś z serii przemyśleń ogólnych były to:
Sądzę, że te wpisy mają pewien ponadczasowy charakter i warto do nich wrócić, także po to, aby z pewnej perspektywy ocenić wydarzenia.

Co do prognoz na 2017 rok to ten temat zostawię na kolejny wpis.

piątek, 23 grudnia 2016

OFE do zaorania - co jeszcze?

Dokonana za Tuska kradzież pieniędzy obywateli z Otwartych Funduszy Emerytalnych nie wystarczyła na długo. Pieniądze zostały szybko przejedzone a dług publiczny wrócił do poprzedniego poziomu. Nie dziwiliśmy się więc, że Morawiecki podczas prezentacji w okolicach lata proponował ostateczne zaoranie OFE. Jak dowiadujemy się teraz z prasy Otwarte Fundusze Emerytalne mają przestać istnieć. Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów przyjął rekomendację, która zakłada, że 75% pieniędzy trafi do nowych funduszy inwestycyjnych, zaś 25% trafi do Funduszu Rezerwy Demograficznej, formalnie zarządzanego przez ZUS. Oznacza to ni mniej ni więcej, że 25% realnych pieniędzy zostanie zamienione  na wirtualne zapisy na subkontach w ZUS. Reszta miałaby w jakiejś (jeszcze nie wiadomo jakiej) formie zasilić IKE.

Ja nie mam wiary w to państwo i nie mam wiary w obietnice rządzących. Nie mam też najmniejszej wiary w ZUS i zapisy na jego wirtualnych kontach. Widzę natomiast stopień przejadania państwa na rozdawnictwo i marnotrawstwo. Dlatego właśnie nie specjalnie cieszę się z tej zapowiedzi. Raczej spodziewam się, że pieniądze z OFE szybko zostaną przejedzone na rozdawnictwo socjalne w stylu 500+.

Nie wierzę też w te zapewnienia z innego powodu. Po wielu miesiącach od pierwszych zapowiedzi Morawieckiego nadal nie ma konkretów w jakiej formie miałyby te pozostałe środki zasilić IKE. Jak nie ma  konkretów to nie wiadomo czy się nie skończy jak z projektem jednolitego podatku czy likwidacją abonamentu RTV. Tyle już takich zapowiedzi było.

Pytanie co następne zostanie odebrane Polakom aby realizować wizje prezesa Kaczyńskiego? Ja się boję wizji państwa, które lepiej wie co dla mnie dobre - a to jest niestety wizja, którą prezentuje obecna władza. Jeżeli prezes Kaczyński stawia takie tezy, jak w wywiadzie dla Rzeczpospolitej z 15 grudnia:
"Niepokojąca jest też tendencja części przedsiębiorców do przechodzenia na status rentierów w dość młodym wieku: „Dorobiłem się, a teraz korzystam z życia i wydaję pieniądze...”."
To wyraźnie widać z nich pewien bolszewicki sposób myślenia - to Państwo wie co dla obywatela dobre, a obywatel "kułak" jak mu za dobrze to znaczy że jest pasożytem.  Mnie to przeraża bo niby dlaczego ktoś ma mi zabraniać robić z moimi pieniędzmi (które zarobiłem i od, których zapłaciłem podatki) co mi się podoba? Jeśli będę chciał zostanę rentierem a jeśli będę chciał to rozdam na szkoły w Afryce - nikomu nic do mojego majątku. Tymczasem obecna władza ma podejście takie, że dla wyrównywania szans należy lepszym graczom połamać nogi. To jest myślenie głupie jeszcze z jednego względu - przecież ten kapitał, z którego chciałby żyć taki rentier to jest zwykle gdzieś zainwestowany i to zwykle właśnie w tym kraju. Przecież mógłby zainwestować te pieniądze gdzieś indziej i tam pobierać odsetki? Myślenie takie, że to jest nieczynny pieniądz to jest myślenie rodem z lat dwudziestych!

Może chaotycznie piszę, ale mi na prawdę przychodzą niewesołe refleksje na myśl. Najważniejsza jest taka, że nie należy ufać Państwu. Bo to Państwo owszem jednym rozda, ale aby to zrobić innym zabierze, albo się zadłuży. To jest straszna refleksja bo to doprowadzi do rozpadu tego kraju. Niestety każda racjonalnie myśląca jednostka w imię własnego instynktu samozachowawczego będzie działać tak by chronić swój interes i wszystko się rozpadnie... Smutne to.

Więc i Święta będą pod znakiem tej smutnej refleksji...


środa, 21 grudnia 2016

Małe kompendium inwestowania w fizyczne złoto

Aktualna wersja wpisu dostępna pod adresem https://www.przeglad-finansowy.pl/2018/09/inwestycje-zloto-fizyczne.html

piątek, 16 grudnia 2016

Rynek złota po podwyżce stóp przez system rezerwy federalnej FED

W czwartek FED podniósł stopy procentowe w USA i zapowiedział kolejne podwyżki. O ile samo podniesienie stóp było raczej zapowiadane, oczekiwane i rynki spodziewały się tego od dłuższego czasu, to zapowiedź dalszych podwyżek była trochę zaskakująca. Wszak w samej gospodarce amerykańskiej fundamentalnie niewiele się zmieniło w stosunku do całego mijającego roku. Komentatorzy odnoszą wrażenie, że ruch Yellen jest swego rodzaju rozgrywką w stronę prezydenta elekta Trumpa. Być może to reakcja na zapowiedzi luzowania fiskalnego ze strony nowej administracji.

W każdym razie podwyżka była przez rynki antycypowana i generalnie globalne giełdy nie specjalnie na nią zareagowały. Osłabły jedynie na tzw. rynkach wschodzących. Pisałem o tym wcześniej – działa tu mechanizm w ramach którego kiedy stopa procentowa USA wzrasta, to tamtejszy rynek finansowy odsysa kapitał o d rynków potencjalnie bardziej ryzykownych. Tak więc ceny obligacji państw wschodzących spadają.

W konsekwencji to co zobaczyliśmy na złotym, czyli skokowe umocnienie dolara w czwartek, było właśnie tym zjawiskiem. Kapitał odpływa tam, gdzie relacja zysku do ryzyka jest bardziej korzystna.

Osłabiło się także złoto. Mówimy tu o cenie złota papierowego kreowanej przez spekulantów. Jest to reakcja na zapowiedzi dalszych podwyżek stóp. W tej sytuacji kapitał spekulacyjny przesuwa się z aktywa, które nie płaci odsetek do tych, które płacą. Fundamentalnie jednak dla posiadania złota fizycznego niewiele się tu zmieniło.

Statystyki historyczne pokazują przy tym, że w 61 przypadkach na sto w 12 miesięcy po podwyżce stóp przez FED złoto notowano wyżej niż przed. Może się zatem okazać, że aktualny dołek na złocie jest dobrą okazją aby dobrać go trochę do portfela w długoterminowej perspektywie.

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Dlaczego ludzie nie czytają co podpisują?

Mam wrażenie, że ludzie nie czytają ze zrozumieniem tego co podpisują i potem jak przychodzi do konsekwencji to przybierają postawę płaczących przedszkolaków, podają się za debili analfabetów, których inni muszą za uszy wyciągać z bigosu, którego sami naważyli.

Z takim przypadkiem zetknęliśmy się już raz w przypadku "nabitych w mbank", którzy podpisawszy umowy jawnie ich "dymające" później dziwili się że są "dymani". Zapytani jednak czy ktokolwiek ich zmuszał do podpisywania niekorzystnych dla siebie umów (mówimy o klauzulach ustalania oprocentowania kredytu przez zarząd banku wg. własnego widzimisię) brnęli w jakiś bełkot zapominając, że w tym samym czasie było na rynku sporo mniej niekorzystnych alternatyw.

Obecnie mamy do czynienia z podobną sytuacją. Członkowie, byłego już, SKOK Wołomin dziwią się, że dostają od syndyka wezwania do zapłaty. Zapominają wszakże, że wykupując udziały zgodzili się na bycie członkiem SKOK, co wiąże się z pewnymi obowiązkami a nie tylko prawami. Jednym z obowiązków członka SKOK (wynikających z przepisów prawa) jest odpowiadanie za zobowiązania SKOK do wysokości dwukrotności udziału (ustawa mówi, że statut kasy może przewidywać takie podyższenie). Skoro ktoś przystępuje do SKOK i wykupuje udział, to statut kasy powinien znać - to po pierwsze. Po drugie skoro ktoś już jest członkiem SKOK to powinien wykonywać swoje prawa i brać udział w zgromadzeniach członków, żeby kontrolować zarząd kasy. Po trzecie jak ktoś już się SKOKiem nie interesuje bo swoje lokaty stamtąd pozabierał, to członkostwo powinien wypowiedzieć. Jeżeli tego nie robi i kasa ma straty to niech nie płacze, że musi dopłacić.

Czy jest tu coś trudnego do pojęcia? Dla mnie jest trudne do pojęcia to, że ludzie wchodzą w jakąś relację prawną (członkostwo w SKOK) nie rozumiejąc na co się piszą i do czego się zobowiązują. Czy gdyby w statucie SKOK było napisane, że mają oddać nerkę, to też by przystąpili a potem płakali? Z debilizmu zachowań niektórych domniemuję, że pewnie tak.


piątek, 9 grudnia 2016

"Pieniądze są w bankach"...

Czy ktoś jeszcze pamięta te słowa śp. Andrzeja Leppera wypowiedziane z mównicy sejmowej kiedy domagał się aby cześć rezerwy rewaluacyjnej NBP przeznaczyć na wydatki krajowe. Wtedy zarzucono mu, że efektywnie oznaczałoby to dodruk pieniędzy. Mijały lata i koniec końców zysk NBP przeznaczano do budżetu (zgodnie z resztą z prawem) efektywnie wpuszczając te pieniądze na rynek. 

Teraz to że pieniądze są w bankach wydaje się bardzo dobrze rozumieć obecny rząd. Okazuje się, że osłabienie złotego spowodowało wykreowanie papierowego zysku NBP na poziomie około 10 miliardów. Ten papierowy zysk to właśnie tyle ile rząd potrzebuje na 500+ więc efektywnie po przekazaniu go do budżetu zostanie on wydrukowany i rozdany. Nie będzie rezerwy rewaluacyjnej, którą można byłoby wykorzystać w przypadku szoków walutowych.

Także ostatnie (konsekwentne z resztą) działania na rzecz repolonizacji banków, polegające na zakupie przez PZU i PFR akcji Pekao zmierzają do tego aby przejąc państwową kontrolę nad podażą pieniądza. We współczesnym systemie monetarnym opartym o pieniądz papierowy i cząstkową rezerwę - kreacją pieniądza zajmują się banki poprzez tworzenie kredytu. Kontrola nad tym ile kredytu jest generowane przez sektor bankowy oznacza większą kontrolę nad podażą pieniądza w gospodarce. Aktualnie poprzez PKO i PZU (Alior i Pekao) rząd kontroluje 52% sektora bankowego w Polsce.

Co to oznacza? Hmm, mam mieszane uczucia bo tli się we mnie obawa przed niekontrolowaną podażą pieniądza, która będzie skutkowała inflacją i osłabieniem się złotówki. Czy te obawy się zrealizują? Zobaczymy.

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Włosi zagłosowali na "nie" - co dalej ze strefą euro?

Nie dalej jak w zeszły wtorek pisałem o stojącym przed Włochami wyborze, który może rzutować na przyszłość strefy euro i relacji z UE. Okazuje się, że w niedzielę włosi zagłosowali przeciwko reformom konstytucyjnym, czyli jakby na to nie patrzeć, uznali, że w obecnym bałaganie włoskiej polityki czują się całkiem nieźle.

Konsekwencje na razie są takie, że premier Mateo Renzi ogłosił, że poda się do dymisji. Nie potwierdziły się przy tym obawy, że wynik referendum odbije się momentalnie na notowaniach walut. Traciły wszakże akcje włoskich banków. Wygląda na to że inwestorzy uwzględnili już to wydarzenie w cenach. Jednak wgląda na to, że charakter europejskiego kryzysu polityczno-finansowego ma wszak charakter przewlekłej choroby i żadne gwałtowne skoki ciśnienia u pacjenta nie powinny wzbudzać zbytniego zainteresowania.

Konsekwencje europejskiej niemocy, w wydaniu włoskim, zmaterializują się jednak prędzej czy później. W zasadzie nie ma specjalnie mechanizmu skutecznego wspierania włoskiego sektora finansowego. Pozostaje spoglądać uważnie co w czwartek ogłosi ECB i w jaki sposób jego komunikat dotyczący programu QE odczytają rynki finansowe. Analitycy spodziewają się, że spekulacje przed czwartkowym posiedzeniem mogą podbijać wycenę euro.

W dalszej perspektywie pojawiają się jednak ważne pytania. Czy ustąpienie rządu we Włoszech otworzy drogę siłom politycznym, które będą próbowały wygenerować wystąpienie tego kraju ze strefy euro? Pomijając fakt komu się to bardziej nie opłaci, to tego typu perspektywa może jeszcze dokładać trochę do szeregu niepewności, które już mamy zagwarantowane (patrz Brexit).


piątek, 2 grudnia 2016

Ciekawe i innowacyjne inwestycje w nieruchomości

Inwestycje w nieruchomości kojarzą się nadto pozytywnie i często utożsamiane są z wyjątkowo rozsądnym oraz skutecznym lokowaniem pieniędzy. Dla wielu osób oznacza to przede wszystkim kupno mieszkania lub domu i wynajmowanie go, jednak okazuje się, że można inwestować w zdecydowanie bardziej niekonwencjonalny sposób.Biorąc pod uwagę fakt, że klasyczne inwestowanie w nieruchomości bywa dość powszechne, warto przeanalizować inne dostępne rozwiązania.
 


Wiele zależy od ludzkiej kreatywności, bowiem tak naprawdę sposobów na przemyślane zarządzanie posiadanym majątkiem jest sporo. Trzeba oszacować swoje możliwości, potrzeby i oczekiwania, a następnie zdecydować się na najlepsze rozwiązanie. Oczywiście, dany sposób na zwielokrotnienie dobytku może się okazać nieefektywny w konkretnych realiach, jednak należy zdawać sobie sprawę, że w przypadku finansów ryzyko zazwyczaj jest wkalkulowane.

Nietypowe rozwiązania i sposoby na znaczne powiększenie stanu konta

Liczba studentów w naszym kraju zdecydowanie przerasta tę, którą można było zaobserwować jeszcze kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu. Właśnie dlatego odpowiednim sposobem na ulokowanie majątku może stać się inwestycja w akademik. Co prawda, takie rozwiązanie jest popularne przede wszystkim na terenie Wielkiej Brytanii, gdzie dość powszechnym zabiegiem jest kupno jednego z pokojów i wynajmowanie go któremuś ze studentów. Dzięki temu, można czerpać wymierne zyski bez konieczności nieustannego doglądania zakupionego lokalu.

Kolejnym, nieco podobnym sposobem na zwielokrotnienie posiadanego na koncie majątku jest zakup pokoju hotelowego. Wystarczy jednorazowo zapłacić odpowiednią kwotę, a ów pokój będzie zarządzany przez firmę odpowiedzialną za sprawowanie pieczy na obiektem. Warto mieć świadomość, że w tym przypadku również inwestor nie musi martwić się o kwestię administracji, czerpiąc niemałe przecież przychody wynikające z ustalonego czynszu.

Wychodząc z założenia, że najbardziej pożądaną inwestycją jest taka, która sama sobą zarządza, a jedynym obowiązkiem właściciela jest doglądanie stanu konta, należy pamiętać o inwestycji w miejsca postojowe. Rzecz jasna, nie chodzi tu o stanowisko w osiedlowym garażu, a o lotniskowych parkingach. W tym przypadku, podobnie jak w wyżej wspomnianych, zarówno administracją, jak i rozliczaniem się z najemcami zajmuje się zewnętrzny podmiot.

Kiepski stan służby zdrowia może być atutem inwestora

Bardzo szybko może się okazać, że innym niezłym pomysłem jest inwestycja w dom spokojnej starości – choć koniecznie trzeba mieć świadomość stosunkowo wysokich kosztów takiego przedsięwzięcia. Niestety, służba zdrowia nie zawsze jest w stanie zagwarantować seniorom wszystkiego, czego potrzebują, nie tylko w naszym kraju, ale również w wielu pozostałych miejscach na Starym Kontynencie. Dlatego właśnie domy spokojnej starości cieszą się rosnącą popularnością, a firmy decydujące się na inwestycje w tej branży mają nieocenione możliwości rozwoju.

Oczywiście, to tylko kilka nietypowych i nowatorskich pomysłów na inwestycje w nieruchomości, jednak można odnaleźć całe mnóstwo innych. Wśród takowych można wyróżnić chociażby krótkoterminowy wynajem mieszkania – szansa na przenocowanie w odpowiednich warunkach taniej niż w hotelu może odnaleźć wielu zwolenników.
Portal SprytnaKasa.pl wsparł nas merytorycznie.

 

Wpis jest wpisem gościnnym autorstwa redaktorów współpracującego serwisu.

Przegląd lokat na grudzień 2016

Na blogu Moja-forsa.pl pojawił się przegląd lokat bankowych w bieżącym miesiącu. Można go przeczytać pod linkiem: http://www.mojaforsa.pl/2016/12/lokaty-bankowe-na-grudzien-2016.html
Zapraszam do lektury.
 

wtorek, 29 listopada 2016

Czy europejską gospodarkę czekają kolejne wstrząsy z epicentrum we Włoszech?

Od jakiegoś czasu mówi się, że europejski system bankowy stanowi w światowej gospodarce słabe ogniwo. Wygląda na to, że podczas gdy po kryzysie 2008 roku banki amerykańskie (przy wydatnym wsparciu amerykańskiego podatnika) pozbierały się mniej więcej, to w Europie nadal system bankowy jest w kłopotach. Jest to po trosze wynikiem funkcjonującego w Europie systemu walutowego, postawy ECB i Komisji Europejskiej. Szczególnie ta ostatnia nie chce pozwalać na bezpośrednie wspieranie przez państwa członkowskie banków. Kończy się na tym, że nie bardzo wiadomo kto ma te banki wspierać w razie problemów. 

Aktualnie jesteśmy świadkami takiej właśnie sytuacji we Włoszech, gdzie od jakiegoś czasu ECB, rząd włoski i Komisja Europejska bawią się w grę na przeciąganie status quo. Problem jednak opiera się także o system polityczny,który w Europie zaczyna trzeszczeć, a we Włoszech szczególnie. Dało się to zaobserwować już w lipcu, teraz zbliżamy się do kolejnego momentu, w którym ryzyko polityczne może przełożyć się na gospodarkę.

W niedzielę we Włoszech odbędzie się referendum na temat serii reform konstytucyjnych, które miałyby pomóc w skutecznym rządzeniu państwem. System polityczny Włoch jest anegdotyczny. Dla nakreślenia tła - od końca wojny naliczyłem we Włoszech 41 premierów i 63 rządy.
 
Premier Włoch Mateo Renzi

Tak więc ma być referendum o rządzeniu państwem, co samo w sobie nie byłoby złe gdyby nie tendencje, które zarysowują się ostatnio w Europie i na świecie (Brexit, Trump) aby "dać establishmentowi w twarz". Jeżeli Włosi zagłosują na "nie" to rząd Mateo Renzi'ego zapewne poda się do dymisji (co zapowiedział) i tu dochodzimy do spraw ekonomicznych.

Po upadku rządu do władzy zapewne dorwą się populiści (jak populiści rozmontowują gospodarkę widać na naszym podwórku), którzy nie wykluczone, że zaczną produkować hasła anty UE (na co rynki zareagują panicznie) czy sterować w kierunku wyjścia ze strefy euro (na co też rynki zareagują panicznie). Sytuacji nie poprawia fakt, że włoski sektor bankowy siedzi na górze złych długów. Banki włoskie zaś finansowały się w bankach francuskich i niemieckich, więc te nerwowo zerkają teraz w stronę Włoch. 

Renzi chciał sprawy posprzątać i do tego potrzebna mu jest reforma konstytucyjna, ale jeśli referendum upadnie to szanse na poukładanie spraw problematycznych dla włoskiego sektora bankowego będą znikome. Nie wykluczone, że Włochy zaczną dryfować w kierunku katastrofy stylu greckiego, co zważywszy na całkiem sporą jednak wielkość włoskiej gospodarki w Europie (zawsze mnie fascynowało jak tak zwariowany i nieogarnięty naród ma tak dużą procentowo gospodarkę na tle reszty EU) może być nieprzyjemne w skutkach (na pewno nerwowe). 

Pozostaje wierzyć, że rynki już uwzględniły głos na "nie" w swoich wycenach.

wtorek, 22 listopada 2016

Prawo Kopernika-Greshama a druk pieniędzy

Taka refleksja mnie naszła, pewnie Ameryki nie odkryję, ale chciałem się moją refleksją podzielić. Jest takie prawo ekonomiczne nazywane prawem Kopernika-Greshama, mówi ono, że jeśli w gospodarce mamy dwa rodzaje pieniądza, które są ekwiwalentne pod względem wartości nominalnej, ale różne pod względem wartości realnej to ten, który ma większą realną wartość (albo jest postrzegany jako lepszy) będzie gromadzony w celu przechowania bogactwa, a ten "gorszy" będzie krążył w obiegu.

To proste prawo wynika z tego, że nikt nie chciałby przechowywać swojego majątku w monetach gorszej jakości czy pieniądzach uznawanych za "mniej warte" albo "tracące  na wartości". 

Obserwację tę wywiedziono już w czasach starożytnych kiedy w obiegu były monety kruszcowe, w których co rusz to jakiś władca postanawiał obniżyć procent czystego kruszcu.

Teraz odnieśmy to prawo na obecną sytuację ekonomiczną na świecie. Mamy programy "ilościowego luzowania" czy "skupu aktywów" polegające na tym, że banki centralne produkują pieniądze i kupują za nie obligacje czy inne aktywa. Pieniędzy tych jest w bród. Tylko czy globalni inwestorzy chcą utrzymywać w nich swoje kapitały? Raczej sterują w kierunku aktywów "lepszych", stąd rosnące ceny akcji i aktywów materialnych. Ten obraz trochę zaburza fakt, że współcześnie bank centralny nie jest już jedynie odpowiedzialnych za kreację pieniądza. Większość pieniądza w systemie generowana jest przez banki w formie kredytu mamy jeszcze przepływy kapitału pomiędzy różnymi walutami i krajami. Kiedy jedna waluta jest osłabiana w wyniku dodruku to inne się umacniają względem niej.

czwartek, 17 listopada 2016

Obniżenie wieku emerytalnego

Chciałbym coś napisać na temat niedawnego przepchnięcia przez sejm obniżenia wieku emerytalnego. Wszyscy o tym piszą. Niektórzy się zapewne cieszą. Cóż, każdy patrząc swojego interesu może się cieszyć lub nie. Moja refleksja jest smutna - wiele już wypowiedziano słów na ten temat i nie chce mi się powtarzać. Demografia w naszym kraju wygląda tak że liczba osób pracujących na jednego emeryta jest coraz mniejsza i będzie spadać. Pomysły prokreacyjne rządu raczej tu nie pomogą - całe to dęcie w 500+ nie zwiększy liczby ludności w wieku produkcyjnym - to urojenia.

Problemem jest system, który z natury rzeczy (finansowanie emerytur z bieżących składek) jest piramidą finansową. Ale o tym też pisałem wiele razy i nie chce mi się powtarzać. 

Smutek mojej refleksji wynika z tego, że czuję podskórnie, że będę musiał w przyszłości płacić większe podatki, a moje dziecko zapewne jeszcze wyższe. Czuję podskórnie, że ten kierunek doprowadzi do rozwalenia polskiej gospodarki zamiast do jej wzmocnienia i mówię tu o długoterminowej perspektywie. Czuję też podskórnie, że ten system emerytalny się rozleci i na koniec to co dostanę w zamian za swoje składki będzie nędznym ochłapem.

Zostaje mi troszczyć się samemu o swój partykularny interes i nie oglądać się na państwo, co potwierdza tylko moją smutną refleksję, że jeśli więcej osób tak zrobi - system rozleci się szybciej.

środa, 9 listopada 2016

Dlaczego rynki boją się Donalda Trumpa?

Dzisiejszy poranek rozpoczął się newsem, że oto w wyborach prezydenckich w USA najprawdopodobniej zwyciężył Donald Trump. Na tę nowinę rynki zareagowały mocno nerwowo. Dlaczego?
 
By Michael Vadon [CC BY-SA 2.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0)], via Wikimedia Commons 

Pomijając kwestie osobowościowe czy też opinie dotyczące inteligencji przyszłego prezydenta USA jedno jest pewne. Jest on kolejną po Orbanie, Erdoganie, Kaczyńskim czy Brexicie emanacją pewnego niezadowolenia ze status quo. Status quo, które stanowiło o zyskach istotnej grupy ludzi inwestujących na międzynarodowych rynkach.

W pierwszej kolejności ryzyko rynkowe zwiększa fakt, że Donald Trump jest nieprzewidywalny. Wystarczająco wiele razy sam sobie zaprzeczał składając skrajne obietnice, że trudno ocenić na ile i w jakim kierunku popchnie politykę i gospodarkę USA.

Gospodarka amerykańska działa aktualnie praktycznie wyłącznie dzięki wspomaganiu niskimi stopami procentowymi i FED posiada bardzo wąskie pole manewru gdyby tylko coś złego zaczęło się z nią dziać. Tymczasem, jakkolwiek buńczucznie nie brzmiałyby zapowiedzi Trumpa, istnieją obawy, że jego przyszła polityka gospodarcza może poprowadzić w złym kierunku.

Nie wiadomo do czego zaprowadzą zapowiadane obniżki podatków skoro amerykański deficyt jest już teraz gigantyczny. Oczywiście zapowiedzi obniżki wydatków nie było.

Zapowiedź wprowadzenia ceł na towary importowane do USA z Meksyku i Chin grodzi popadnięciem w wojnę celną, na której nie wiadomo jak wyjdzie samo USA. Zapowiedzi Trumpa brzmią mocno izolacjonistycznie i myślę, że światowe rynki tego się obawiają - próbom renegocjacji umów handlowych, co w konsekwencji może doprowadzić do wojny celnej i ekonomicznej.

Z kolei zapowiadane przez przyszłego prezydenta ograniczenie imigracji do USA choć nośne pozornie nie pozostanie bez wpływu na amerykańską gospodarkę. Zarówno po stronie popytu jak i po stronie źródła taniej siły roboczej imigracja do USA (także ta nielegalna) jest ważnym składnikiem gospodarki wielu stanów. Być może zapowiadane obniżki podatków zamortyzują ten problem, ale kto wiek jak będzie. Ekonomia jest wszak eksperymentowaniem na żywym organizmie. 

Trump naraził się też Wall Street. Po pierwsze do końca nie wiadomo czy chce deregulacji czy pacyfikacji. Tak na prawdę nie wiadomo czego chce bo wiele razy zaprzeczał sam sobie wygłaszając populistyczne hasła. Finansiści nie lubią takich polityków, którzy raz ich głaszczą aby zaraz wymachiwać pięściami i grozić im więzieniem i nakładaniem dodatkowych podatków (na menedżerów funduszy). A Trumpa Wall Street nie lubiło już wcześniej tak czy siak na gruncie biznesowym.

Jak ostatecznie będzie funkcjonowała gospodarka USA pod rządami Donalda Trumpa wyjdzie w praniu. Warto mieć jednak na uwadze, że odnośnie zarządzania krajem to prezydent USA ma ręce związane mocno przez kongres i pomimo że republikanie mają aktualnie większość w obu izbach kongresu, to przecież nawet wewnątrz partii republikańskiej istniała opozycja wobec Trumpa.

Rynki obawiają się też nieprzewidywalnych działań na arenie geopolitycznej - zmiana paradygmatu polityki zagranicznej USA będzie zwiększać niepewność. Nie ma się co dziwić, że przepowiada się wzrosty cen złota. Ciekawe nota bene czym skończy się zapowiadany przez Trumpa audyt FED (pewnie niczym o czym opinia publiczna się dowie).

poniedziałek, 7 listopada 2016

Czy funt szterling będzie się teraz umacniał?

Naszła mnie ostatnio refleksja, że trafnie przewidziałem sytuację rynkową związaną z Brexitem. Kiedy rozważałem możliwe scenariusze - jeszcze przed czerwcowym referendum, doszedłem do wniosku, że pewne jest tylko zamieszanie. W istocie tak się stało i dzieje nadal, turbulencje na funcie szterlingu są zatem wzmożone. Wydaje się jednak, że chwilowo przynajmniej, lokalny dołek właśnie odchodzi w przeszłość.

W czerwcu przewidywałem, że siły polityczne w Wielkiej Brytanii nie odpuszczą zupełnie wyniku referendum i będą starały się metodami prawnymi doprowadzić do debaty nad jego wynikiem w brytyjskim parlamencie. Temat zdawał się być ignorowany przez samych Brytyjczyków, czy to z opcji "leave" czy "remain". Scenariusz się jednak zmaterializował i brytyjski High Court ogłosił, że rząd może zainicjować wyjście Wielkiej Brytanii z UE ale po decyzji parlamentu. Nie wiem czy w UK jest opcja aby Teheresa May po prostu nie wydrukowała wyroku (jak to w pewnym wschodnio europejskim bantustanie bywa), jest jednak opcja apelacji, którą rząd brytyjski wykorzysta. Skutek jednak jest taki, że definitywnych decyzji co do uruchomienia art. 50 traktatu Lizbońskiego, na razie nie będzie. 

Rynki wolą takie status quo zdecydowanie bardziej niż niepewność co do tego jak miałby wyglądać
"hard brexit". Może nawet uda się utopić projekt brexitu w jakiś debatach i dyskusjach parlamentarnych, albo związać rządowi ręce jakąś uchwałą kierunkową co do charakteru negocjacji. City zapewne na to liczy bo funt przestał się osłabiać.

Zaczyna się trochę materializować scenariusz, o którym pisał w październiku Wojciech Białek, który sugerował, że w okresie pomiędzy listopadem a styczniem funt powinien raczej zaliczyć lokalne minimum, po którym powinien się umacniać. 

Na to nakładają się deklarowane pozytywne projekcje Banku Anglii co do tempa wzrostu i inflacji. Bank Anglii spodziewa się wzrostu inflacji ponad docelowy poziom 2% na początku przyszłego roku i utrzymywania się jej w dłuższym okresie powyżej tego poziomu, a gospodarka będzie rosnąć w tempie 2,2% w tym roku oraz 1,4% w przyszłym. 

Wygląda więc na to, że oczekiwania rynkowe są takie, że funt się będzie wzmacniał przynajmniej do czasu kiedy pojawiłyby się jakieś znaczące informacje sugerujące "twardy brexit".

środa, 2 listopada 2016

Panika bankowa

Niedawno przez media przeleciała informacja o kłopotach jednego z banków spółdzielczych. Nastąpiło to nie tak dawno po ogłoszeniu upadłości dwóch innych banków spółdzielczych i skutkiem tego nastąpiła wśród klientów panika. Z kont banku wycofał pieniądze nawet urząd gminy (słusznie z resztą bo środki którymi dysponuje nie są gwarantowane przez BFG - ot kuriozum). Ludzie zaczęli rozsyłać do siebie paniczne SMSy a przed bankiem ustawiła się kolejka.

Sytuację zaczęli ratować wespół zespół prezesi BFG, NBP i KNF zapewniając, że zapewnią bankowi płynność itd itp.

Naszły mnie pewne refleksje przy okazji tej historii i celowo nie podaję tu nazw banków bo rzecz jest bardziej systemowa.

Po pierwsze panika dotknęła mały bank. Może i w swojej lidze (tj. banków spółdzielczych) duży, ale generalnie systemowo mały. Tymczasem emocje spowodowały, że do akcji musiała wystartować trójka NBP+KNF+BFG aby gasić nerwy klientów. Rzecz w tym, że 90% ludzi stojących w kolejce do okienka po zerwane lokaty miałaby i tak środki gwarantowane przez BFG gdyby bank upadł. Mimo to panikowali. Co działoby się gdyby analogiczne problemy miał duży bank?

By Bundesarchiv, Bild 102-12023 / Georg Pahl / CC-BY-SA 3.0, CC BY-SA 3.0 de, 

Druga refleksja jest taka, że nie rozumiem dlaczego samorządy czy instytucje państwowe trzymają kasę w bankach komercyjnych jeżeli istnieje BGK, który jest bankiem państwowym i mógłby obsłużyć te rachunki. Przecież w razie upadku banku środki takich instytucji przepadają więc albo państwo powinno je same sobie gwarantować lub trzymać je w swojej instytucji (najlepiej oba warianty). nie rozumiem też dlaczego instytucje państwowe (i niech mi ktoś nie chrzani, że samorządy to nie instytucje państwowe bo są tak samo elementem tego państwa jak wszystko inne) dają zarobić bankom komercyjnym skoro mogą w instytucji państwowej. Co poza fałszywie rozumianą wolnością i konkurencyjnością stoi temu na przeszkodzie? 

Trzecia refleksja jest taka, że mało kto uświadamia sobie jednak, że cały system bankowy jest piramidą finansową. Gdyby wszyscy naraz poprosili o wypłatę "swoich" pieniędzy z banku, klapłoby to wszystko w dziesięć minut. Bank zasadniczo działa bowiem jak pompka, która przepuszcza przez siebie pieniądze depozytariuszy udzielając z nich kredytów. Na rezerwę zostaje drobny procent środków. Wszelkie twierdzenia jakoby w bankach były jakieś pieniądze to brednie, co dobitnie udowadnia nam sytuacja małego banku spółdzielczego. 

Czy tylko ja wpadłem na to, że każdy inny biznes prowadzony w tym modelu spotkałby się ze zdecydowaną reakcją organów ścigania? Banki od paruset lat wylobbowały sobie jednak stosowne ustawy i nic im nie grozi.

niedziela, 30 października 2016

Konsolidacja kredytów w praktyce. Na co uważać? - wpis gościnny

Raty zaciągniętych kredytów i zobowiązań Cię przytłaczają? Zbliża się termin spłaty, a Ty nie masz wystarczających środków na koncie? Bank nie chce słyszeć o zmienieniu Ci harmonogramu płatności? Nie panikuj. Odpowiednim rozwiązaniem dla Ciebie może być konsolidacja kredytów. Przeczytaj, na czym polega i na co uważać decydując się na nią.

 

 

Brak pieniędzy na spłatę zobowiązań. Co robić?

Najgorsze rozwiązanie, które możesz wybrać, to zerwanie kontaktu z bankiem i niedokonanie wpłaty. Pamiętaj, bankowi nie zależy wcale na doprowadzeniu Cię do bankructwa - wręcz przeciwnie, bank chce odzyskać pożyczone Ci pieniądze. Jeśli zerwiesz kontakt z bankiem, problemy będzie miał i on, i Ty - może czekać Cię rozprawa przed sądem i egzekucja komornicza. W takiej sytuacji znacznie lepiej będzie skontaktować się z bankiem i renegocjować warunki spłaty zadłużenia. Często dobrym wyjściem będzie prolongata kredytu lub zmiana wysokości raty tak, byś spłacał mniej, ale dłużej. Jeśli bank odmawia takiego rozwiązania, jedynym wyjściem często pozostaje kredyt konsolidacyjny.

 

Kredyt konsolidacyjny - na czym polega?

Kredyt konsolidacyjny przeznaczony jest dla osób, które są już mocno zadłużone, często mają już kilka zobowiązań w różnych bankach i mają problemy z ich spłatą. Dzięki wzięciu kredytu konsolidacyjnego jeden bank przejmie wszystkie nasze zobowiązania. Bardzo często jest to rozwiązanie korzystne dla nas, gdyż po połączeniu kredytów oprocentowanie jest niższe, niż w przypadku wszystkich zobowiązań osobno. Oznacza to dla nas niższą ratę. Kredytem konsolidacyjnym możemy objąć przeróżne zobowiązania - takie jak kredyt hipoteczny, kredyt na samochód, raty za zakup sprzętu domowego czy limit w karcie kredytowej.

 

Kto może starać się o kredyt konsolidacyjny?

Kredyty konsolidacyjne są udzielane nawet osobom w złej sytuacji finansowej, które mają już wiele zobowiązań. Idąc na wizytę w banku w sprawie kredytu konsolidacyjnego będziemy potrzebowali zaświadczeń o naszych zarobkach, rachunkach, które co miesiąc opłacamy i kredytach, które wzięliśmy (będziemy musieli potwierdzić, ile rat już zapłaciliśmy i ile nam jeszcze zostało, jak bardzo zalegamy ze spłatą).
Pamiętajmy jednak, że chociaż kredyt konsolidacyjny jest produktem dla osób już zadłużonych, nie oznacza to, że każdy go dostanie. Banki raczej nie udzielają kredytów konsolidacyjnych osobom, które zerwały kontakt wcześniej z bankiem i zalegają ze spłatą kilku rat. Z tego powodu, gdy mamy problemy ze spłatą kredytu, najlepiej zgłosić się do banku jak najwcześniej. Przy braniu kredytu konsolidacyjnego często wymagany jest również zastaw - może to być jednak nawet mieszkanie już objęte hipoteką. Warto wspomnieć o tym, że banki niechętnie udzielają kredytów konsolidacyjnych na sumę wyższą niż 80-90 tysięcy złotych.

 

Jakie są zalety kredytu konsolidacyjnego?

Przede wszystkim, często to jedyne rozwiązanie, które może nas uratować w sytuacji podbramkowej. Oprocentowanie nowego kredytu jest często niższe niż suma odsetek, które już spłacamy. Dzięki rozłożeniu kredytu na dłuższy czas, spłacamy niższą ratę, na którą nas stać - dzięki temu możemy uniknąć sytuacji, w której przepada nam nieruchomość objęta hipoteką lub czeka nas egzekucja komornicza.

 

Ile będzie nas kosztować konsolidacja długów?

Pamiętajmy o tym, że konsolidacja kredytów to zawsze pewien dodatkowy koszt - nie możemy mieć złudzeń, że bank zaproponuje takie samo oprocentowanie osobie z wieloma długami i złą historią kredytową, jak komuś kto zawsze wywiązywał się ze swoich zobowiązań rzetelnie. Oprocentowanie kredytu konsolidacyjnego zawsze będzie wyższe niż oprocentowanie zwykłego kredytu hipotecznego - ryzyko banku jest w tym wypadku znacznie większe. Do tego często dochodzi koszt prowizji.

 

Czy to się opłaca?

W przypadku kredytu konsolidacyjnego zyskać możemy jedynie na tym, że rata, którą spłacamy, będzie niższa. Czas spłaty wydłuży się i to sprawi, że suma odsetek, które będziemy musieli zapłacić bankowi, będzie większa, więc łączny koszt kredytu wzrośnie. Z tego powodu powinniśmy traktować kredyt konsolidacyjny jedynie jako wyjście w sytuacji podbramkowej - jeśli tylko możemy, spróbujmy najpierw zacisnąć pasa i postarać się spłacić nasze wierzytelności bez tego.


środa, 26 października 2016

Podstawowy rachunek płatniczy za darmo - co to zmieni?

Unijni eurokraci zajmują się z zapałem poprawianiem poziomu życia ludzi. Jednym z tych pomysłów jest unijna dyrektywa o podstawowym rachunku płatniczym, która właśnie znalazła swoją implementację w formie przyjętej jednogłośnie ustawy. 

Idea polega na tym aby zmusić banki do udostępnienia klientom, którzy nie posiadają innego rachunku, produktu bezpłatnego o ograniczonej funkcjonalności. Zgodnie z ustawą, posiadacz bezpłatnego rachunku podstawowego, będzie mógł wykonywać jedynie podstawowe transakcje, takie jak: wpłata i wypłata, polecenie przelewu czy polecenie zapłaty. W ciągu miesiąca możliwe będzie dokonanie pięciu bezpłatnych poleceń przelewu lub zapłaty (w tym zleceń stałych), a za kolejne trzeba będzie płacić podobnież jak za inne usługi około-kontowe. Co ciekawe także w ramach rachunku podstawowego nie będzie można korzystać z karty kredytowej i innych produktów kredytowych, więc chęć wzięcia kredytu będzie się wiązała z przekształceniem konta i zapewne opłatą.

Oczywiście za dodatkowe usługi (w tym kartę do rachunku) będzie już musiał płacić i tutaj zapewne w ofercie banków pojawią się haczyki i gwiazdki, a karta do takiego rachunku będzie teoretycznie nie droższa niż najczęściej oferowana takiej karty innym klientom (ale jakoś czuję podskórnie, że gdzieś ukryte opłaty się pojawią). Jak to się ma do treści uzasadnienia projektu ustawy: "Projektowane rozwiązania mają na celu zwiększenie wyboru ofert usług płatniczych dostępnych dla konsumentów oraz poprawę jakości i przejrzystości usług świadczonych przez dostawców usług płatniczych, a także zwiększenie mobilności konsumentów oraz wprowadzenie ułatwień w zakresie porównywania opłat i usług w zakresie rachunków płatniczych"? 

Ja mam wątpliwości czy to zadziała. To znaczy wątpię w to, że taka oferta przekona wiele osób do skorzystania z oferty banków (po co w ogóle unijni biurokraci się tym przejmują, jaki mają w tym interes aby nakręcać klientów sektorowi bankowemu)? Wątpię też czy rzeczywiście przyczyni się to do przejrzystości oferty.

Mnie się pomysł wydaje chybiony także z takiego powodu, że dla banków tego typu produkt będzie generował raczej koszty. Koszty, które podobnie jak w przypadku podatku bankowego, zostaną przerzucone na wszystkich pozostałych klientów.  Powiedzmy sobie też szczerze, że segment klientów zainteresowanych podstawowym rachunkiem płatniczym nie jest (w mojej opinii) dla banków szczególnie atrakcyjny biznesowo. Pamiętam akcję darmowych kont w Aliorze, które po zakończeniu "promocji" były przepychane do segmentu płatnego bo ich utrzymanie było kosztowne a zyski z "osadu" na nich znikome. Poza tym jeśli ktoś chciałby mieć rachunek w banku to istnieją jeszcze nadal oferty (fakt, że było ich więcej swego czasu), które umożliwiają zakładanie i prowadzenie bezpłatnego konta (np. Nest Bank). 

Cały czas nadal nie rozumiem także po co na siłę regulować rynek i zmuszać banki do tworzenia nowych produktów zamiast zostawić konkurencji sprawę by załatwiła się sama. Jaki interes biurokraci mają we wpychaniu ludzi do sektora bankowego... 

Ciekaw jestem Waszych opinii i przemyśleń.

Źródła: 

wtorek, 25 października 2016

Czy ty także popełniałeś jako początkujący wszystkie możliwe błędy?

Zapraszam na blog Moja Forsa do lektury wpisu poświęconego błędom popełnianym najczęściej przez początkujących - czy wy też popełnialiście takie? http://www.mojaforsa.pl/2016/10/najczestsze-bedy-poczatkujacych.html

piątek, 21 października 2016

Wpływ wyborów prezydenckich w USA na rynek finansowy (wpis gościnny)

Już 8 listopada Amerykanie podejmą decyzję, mogącą silnie wpłynąć na kreowanie nastrojów panujących na rynku finansowym w najbliższym czasie. Pojawienie się kontrowersyjnego pretendenta do prezydenckiego fotela w postaci Donalda Trumpa wzbudziło niepewności, a te uwidaczniają się również w notowaniu walut. Jak ewentualne zwycięstwo tego kandydata może przełożyć się na nastawienie inwestorów?

 



Walka na słowa

Dwie debaty na linii Clinton-Trump nie zdołały jednoznacznie wskazać zwycięzcy tych starć. Ostanie spotkanie pomiędzy kandydatami zostanie zapamiętane jako pozbawiony zasad moralnych spektakl. Ciężka atmosfera, dziwna mowa ciała oraz wzajemne wytykanie błędów bardziej przypominało przepychankę uliczną niż produktywny dialog, który pomógłby obywatelom w podjęciu decyzji.

Podczas telewizyjnej rozgrywki republikanin formułował wiele zarzutów w kierunku Hillary Clinton, jednak sam też musiał się zmierzyć z oskarżeniami, dotyczącymi przede wszystkim traktowania kobiet i mniejszości narodowych, a każdy taki zarzut wobec Trumpa zmniejsza prawdopodobieństwo wygranej i uspokaja nieco rynkowe nastroje.

Co wygrana Trumpa oznacza dla rynku finansowego?

Forex lubi stabilność, a kandydaturze Donalda Trumpa do stabilności daleko. Pojawienie się kandydata podążającego nieutartymi wcześniej ścieżkami, wskazuje na silną potrzebę zmian w Stanach Zjednoczonych. Z kolei takie zmiany budzą wiele pytań o przyszłość. Trump jest dla Forexu jak nowy front, trudno jednak przewidzieć jaka będzie jego siła, kierunek, a tym bardziej przewidzieć skutki.

Nieprzewidywalność rodzi obawy i to względem kwestii, tak głośno analizowanej w ostatnim czasie przez inwestorów, mianowicie podwyżki stóp procentowych w USA. Podczas pierwszej debaty prezydenckiej Donald Trump przypisał prezes Rezerwy Federalnej Janet Yellen upolitycznienie, co jest sytuacją bezprecedensową w historii wyborów prezydenckich. Zarzut dotyczył utrzymywania niskich stóp procentowych, w celu wspierania koniunktury gospodarczej kraju podczas prezydentury Baracka Obamy. Według niego powstała w ten sposób bańka spekulacyjna, która pęknie wraz z zacieśnieniem polityki monetarnej. Rynek spodziewa się, że taki krok nastąpi jeszcze przed końcem tego roku, jednak już po wyborach prezydenckich.

Skutki zmian w Fed

W związku z powyższym trudno spodziewać się, aby po ewentualnej wygranej Trumpa obecna szefowa Fed zdecydowała się na kontynuowanie swojej pracy do końca kadencji, która wygasa w 2018 roku. Janet Yellen może postanowić odejść jeszcze przed grudniowym posiedzeniem w sprawie stóp procentowych, co zdezorientowałoby rynek. Pojawią się także obawy o zastąpienie jej stanowiska osobą z obozu Trumpa, a to odzwierciedliłoby się przede wszystkim w kursie walut rynków wschodzących. Zatem brak stabilności może się okazać silniejszym czynnikiem ryzyka niż spodziewana podwyżka.

Wahania walut nie są wykluczone również wtedy, gdy zwycięstwo odniesie kandydatka demokratów. Według informacji napływających zza oceanu, znana z gołębiej polityki Lael Brainard, może zostać w takiej sytuacji powołana na stanowisko sekretarza skarbu. Odeszłaby wtedy z Fed największa przeciwniczka zacieśniania polityki monetarnej.

Do wyborów pozostało niewiele czasu. Może podczas ostatniego etapu zmagań pomiędzy kandydatami o fotel prezydencki szala zdoła się przechylić na którąś ze stron. Jest to o tyle istotne, że tylko wyraźny faworyt wyścigu do Białego Domu pozwoli rynkowi Forex na przygotowanie się do nadchodzących zmian.


Artykuł opracowany przy współpracy z Ekantor.pl

środa, 19 października 2016

Od pięciu lat banki centralne próbują wywołać inflację

Pięć lat temu napisałem na tym blogu wpis o bankach centralnych, próbujących kolejnymi falami luzowania ilościowego, wywołać inflację i zdewaluować własne waluty. Od tego czasu w sumie niewiele się zmieniło poza tym, że bilanse banków centralnych rozdęły się do niewyobrażalnych wcześniej rozmiarów, a na świecie nie mamy inflacji tylko ujemne stopy procentowe.

Tamten wpis sprzed lat przypomniał mi się kiedy na blogu Zerohedge trafiłem na wpis właśnie o tym jak to banki centralne teraz bardzo chcą wywołać inflację. Oczywiście, że chcą - inflacja byłaby bardzo na rękę wszystkim: bankom centralnym, politykom, sektorowi finansowemu. Inflacja jest lubiana przez polityków bo podnosi bazę podatkową (od wyższych nominalnie cen pobiera się wyższy VAT) i pozwala spłacać długi mniej wartym pieniądzem. Bank centralny lubi inflację bo wtedy istnieje zapotrzebowanie na fiducjarny pieniądz. Sekto finansowy lubi ją bo pozwala na "normalne" funkcjonowanie kredytów przy dodatnich stopach procentowych. Inflacja jednak ograbia oszczędzających z ich majątku i dlatego nie lubią jej ci, którzy żyją z kapitału. 

Problem w tym, że działania banków centralnych nie przynoszą spodziewanych skutków. Na rynku jest za dużo pieniądza, generalnie system finansowy działa na biegu anormalnym, nigdy w historii nie było takiego zalewu pieniędzy drukowanych przez banki centralne przy jednoczesnym gigantycznym długu państwowym i ujemnych stopach procentowych. Kryzys który nadejdzie będzie kryzysem zaufania a nie płynności.



Tu jeszcze jeden ciekawy artykuł na ten temat https://www.sprottmoney.com/blog/global-debt-grows-central-banks-are-buyer-tim-taschler.html

środa, 12 października 2016

Produkty strukturyzowane - refleksja

Naszła mnie niedawno pewna refleksja na temat tego jak bywają konstruowane różne produkty strukturyzowane. Znacie je na pewno z ofert proponowanych od czasu do czasu w bankach. jest dajmy na to jakaś strukturyzowana lokata, która ma pozwolić zarobić na wzroście kursu jakiegoś towaru i jednocześnie zapewnia 100% ochrony kapitału. Wydawałoby się super propozycja, a jak jest na prawdę?

Wpadła mi ostatnio w ręce karta informacyjna takiego produktu. Z pozoru wyglądało to ciekawie: "partycypacja we wzroście kursu 80%-100%", "ochrona kapitału 100%" itd. Z pozoru ciekawie i sensownie do momentu kiedy nie odszedłem do czytania wzorów i okazało się, że taka lokata to czysta ruletka. 

Analizując głębiej wyszło mi na to, że przez "wzrost kursu" w okresie 36 miesięcy twórcy lokaty rozumieją sumę zmian kursu w 36 "dniach obserwacji". Toż to zasadnicza różnica. Okazuje się bowiem, że nie partycypujemy w ewentualnym trendzie wzrostowym, ale w loterii. Może przecież być tak,że przez 36 miesięcy kurs wzrośnie o 100%, ale w każdym z "dni obserwacji" będzie spadał po 0,5% albo po prostu stał w miejscu. Suma tych pojedynczych, dziennych zmian kursu (które można z powodzeniem uznać za losowe) nijak nie ma się do tego czy suma summarum w ciągu trzech lat kurs wzrósł czy spadł.

Taki produkt ro zakładanie się o losowy szum (bo tym są dzienne zmiany kursu np. jakiegoś towaru) a nie o trend, na co można by mieć nadzieje.

Załóżmy teraz, że przeciętny klient banku nie analizuje tak wnikliwie treści karty informacyjnej. przyjmijmy więc, że da się namówić "doradcy" na taki produkt. Czym to się skończy? Po trzech latach poczuje się oszukany bo z lokaty dostanie z powrotem tyle ile włożył podczas gdy walor bazowy będzie 100% wyżej.

Niestety odnoszę wrażenie, że pod względem zagmatwania konstrukcji produktów strukturyzowanych niewiele się zmieniło w ciągu ostatnich lat. Rzecz w tym, że bank zwykle tak konstruuje ten produkt aby DLA BANKU był on najbardziej dochodowy i najmniej ryzykowny. Korzyści dla potencjalnego klienta są trzeciorzędne. Dodatkowo są one często mocno przekombinowane i trudne do zrozumienia. Dołóżmy do tego agresywny marketing i nawijkę doradcy i mamy komplet potrzebny aby na końcu tego procesu mieć klienta, który co najmniej poczuje się niezadowolony.

A wy macie jakieś doświadczenia z takimi produktami, którymi moglibyście się podzielić? Zapraszam do dyskusji w komentarzach.

poniedziałek, 10 października 2016

Przegląd lokat

Zapraszam do zapoznania się, z przeglądem lokat bankowych w październiku, który przygotowałem na blogu MojaForsa.pl


poniedziałek, 3 października 2016

Inwestowanie w obligacje korporacyjne na rynku Catalyst - przemyślenia i poradnik

Rynek Catalyst, na którym notowane są obligacje korporacyjne obchodził właśnie w piątek siedmiolecie swojego istnienia. Taki moment jest okazją do pewnych przemyśleń i refleksji. Faktem jest, że rynek się rozwinął, ale nie obyło się w tym czasie bez perturbacji. Można było zarobić sensowne pieniądze, ale też i byli tacy, którzy stracili całość środków. Niektórzy jeszcze walczą w sądach. 

 Tak wyglądała strona gpwcatalyst tuż przed uruchomieniem rynku.

Okazuje się, że do funkcjonowania na tym rynku potrzebna jest solidna dawka wiedzy i zdrowego rozsądku - podobnie z resztą jak na pozostałych. Nic nie jest takie proste na jakie wygląda  pozoru, a trzeba się orientować w tym z czym mamy do czynienia. Po początkowej euforii kiedy wielu inwestorom wydawało się, że nie ma nic prostszego niż obligacje, a niektórzy zachęcali do inwestycji w nie pomijając całkowicie ryzyko, przyszła chwila refleksji. Sam niejednokrotnie na łamach tego bloga utyskiwałem na jakość emitentów, przepisów regulujących rynek i nadzór, a także na obyczaje wśród emitentów. Moje doświadczenia z rynkiem Catalyst są "średnie".

Dzięki temu, że miałem do tego typu inwestycji odpowiednie nastawienie to straciłem niewielki ułamek portfela. Dzięki wiedzy i krytycznemu spojrzeniu na rynek w porę uciekłem z Ganta mimo, że naganiacze próbowali mi wcisnąć jeszcze jedną emisję. Poza tym doświadczyłem tego jak wygląda regulacja rynku i dochodzenie swoich praw. Przykładowo sprawa Rodanu w prokuraturze nie posunęła się od półtora roku do przodu bo cały czas biegły sporządza opinię czy rzeczywiście zarząd dopuścił się wyprowadzania majątku ze spółki? Albo, że w Budostalu upadłość idzie już chyba czwarty rok i nie widać jakiegokolwiek rozstrzygnięcia - i nie chodzi o odzyskanie kasy, ale o to, żeby te przeklęte obligacje przestały się wyświetlać w rachunku w DM. 

Takich spraw jest mnóstwo i inwestorzy są po fakcie pozostawieni sami sobie, a instrumenty prawne i szybkość polskich sądów im nie pomaga w żaden sposób. Wręcz odnoszę wrażenie, że oszuści są na uprzywilejowanej pozycji, zawsze krok do przodu. Rynek Catalyst ma swoje jasne strony i zalety, ale i niestety swoje wady takie jak brak płynności niektórych papierów, niedostatki regulacji, słabości naszego polskiego prawa. Dosyć dobrym komentarzem jest tu artykuł na portalu dyskusja.biz "7 urodziny Catalyst, ale co dalej?" - dość trafne spostrzeżenia zbieżne z moimi.
 
Rzecz w tym, że są ludzie i strony, które reklamują obligacje korporacyjne jako cudowne remedium na obecne czasy niskich stóp przy całkowitym pominięciu ryzyka i tu jest problem bo ludzie którzy nie znają ryzyk i potencjalnych min to nie mają kompletnie wiedzy w co się pakują i czym ryzykują.
 
Nadzór i media też nie specjalnie temat naświetlają, wręcz przedstawiają go w lepszym świetle niż jest w rzeczywistości. Dobre firmy owszem i są, ale mało, a poważnych ratingów na rynku nikt nie robi, spółki się nie wywiązują z obowiązków informacyjnych, ordynarnie nie spłacają i nikt nic im nie robi.

W tym kontekście z bardzo cenną inicjatywą wyszli Remigiusz Iwan z bloga Rynek Obligacji i Emil Szweda z portalu Obligacje.pl, którzy przygotowali w formie ebooka poradnik pt. “Jak zacząć inwestować w obligacje korporacyjne”. Miałem okazję mieć pewien wkład w jego powstanie gdyż dane mi było recenzować pewne jego fragmenty na etapie przygotowania. Uważam, że jest to ważne aby przed przystąpieniem do inwestycji na danym rynku mieć wiedzę z zakresu przedmiotu inwestycji - jest zatem okazja w dość przystępnej formie tę podstawową wiedzę posiąść.

W toku dyskusji nad przygotowaniem tej publikacji zwracałem jednak uwagę, że trochę może zabrakło wyartykułowania takiej myśli aby nie być byt chciwym bo połaszenie się na wysokie odsetki czasem przyćmiewa zdroworozsądkową analizę ryzyka i odwraca uwagę od rzetelnej oceny emitenta. Może jest to efektem osobistych doświadczeń bo sam sparzyłem się na kilku emitentach i moje obserwacje co do działań niektórych nie są zbyt pozytywne. Ja mam takie poczucie, że nigdy nie dosyć ostrzegania i uświadamiania ryzyka w danym typie inwestycji bo to prowadzi do bardziej świadomych decyzji.

Niemniej jednak uważam i popieram takie inicjatywy. Jak ja zaczynałem to trudno mi było znaleźć źródło wiedzy, które powalałoby zrobić pierwszy krok i zrozumieć z czym to się je. Dlatego polecam lekturę poradnika i również zapraszam w komentarzach do dyskusji i dzielenia się doświadczeniami z inwestycji na rynku Catalyst.
http://www.rynekobligacji.com/jak-zaczac-inwestowac-w-obligacje-korporacyjne/

czwartek, 29 września 2016

George Freiedman "Punkty zapalne: kryzys wyłaniający się w Europie" ("Flashpoints: The Emerging Crisis in Europe") - recenzja książki

Miałem przyjemność już raz recenzować książkę Georga Friedmana (założyciela Stratfor i obecnie tworzącego GeopoliticalFutures) na łamach tego bloga. Jego publikacje są wartościowe bo wyzbyte niepotrzebnych emocji i ideologii, w chłodny i racjonalny sposób opisują i analizują otaczająca nas rzeczywistość. A aby lepiej być w stanie przygotować się na nadchodzącą przyszłość (zarówno pod względem finansowym jak i życiowym) warto zrozumieć przeszłość i teraźniejszość.

Z pomocą przychodzi tutaj jedna z najnowszych książek Friedmana "Punkty zapalne: kryzys wyłaniający się w Europie". Niestety nie ma jej polskiego wydania, więc chętni muszą z konieczności raczyć się wersją angielską pod tytułem "Flashpoints: The Emerging Crisis in Europe" (dostępna na Amazonie). Friedman zabiera nas w niej w podroż po miejscach których historia kształtowała obraz współczesnej europy i wpływają na przyszłość naszego świata.

Geografia ukształtowała nasz świat w ten sposób, że niektóre miejsca kumulują w sobie więcej ważnych historycznie wydarzeń niż inne i w tych miejscach dochodzi do starcia interesów światowych i regionalnych mocarstw. To te miejsca właśnie są punktami zapalnymi, w nich przez ostatnie stulecia dochodziło do starć interesów i wybuchów wojen. O tych właśnie miejscach pisze Friedman. Żyjemy w jednym z takich punktów zapalnych - dlatego też warto tę książkę przeczytać aby zrozumieć otaczający nas świat i chaos w którym się pogrąża.

To że otaczający nas świat pogrąża się w kryzysie widzimy coraz wyraźniej. Po lekturze książki Friedmana będzie nam jednak łatwiej zrozumieć dlaczego tak się dzieje i jakie mogą być konsekwencje.Nie chcę się rozpisywać zanadto, bo książka jest wg. mnie warta przeczytania i czyta się ją szybko. Przytoczę tutaj jedynie cytat z recenzji, którą dla Biura Bezpieczeństwa Narodowego napisał dr. Adam Brzozowski
"Friedman efektownie połączył analizę i prognozę w kompleksowe studium strategiczne niemal 600 lat europejskiej historii oraz przyszłych problemów bezpieczeństwa tego kontynentu. (...) W swojej geopolitycznej analizie autor jest realistą. Argumenty uzasadniające jego tezy w większości bazują na szeroko rozumianej geostrategii, narodowych interesach oraz handlu międzynarodowym. (...) Podsumowując, nowa książka założyciela i czołowego eksperta agencji Stratfor to ważna pozycja w bibliotece każdego stratega. Do jej przeczytania zachęca nie tylko merytoryczna strona publikacji, ale i jej wartość metodologiczna."

Ja się z tą recenzją zgadzam w całej rozciągłości i gorąco polecam tę książkę każdemu kto chce zrozumieć to, co dzieje się w geopolityce wokół nas.

Jeśli miałbym wymienić wady, które dostrzegłem to zabrakło mi trochę głębszego odniesienia do wojny na Ukrainie, aczkolwiek omówione w książce podłoże tego kryzysu naświetla jego przyczyny i złożoność. Zabrakło mi także zupełnie odniesienia do wojny w Syrii i problemu ISIS. Te dwa braki najbardziej mnie zawiodły bo liczyłem na choćby wzmiankę na temat ISIS w rozdziale dotyczącym Turcji. Rozdział dotyczący Ukrainy został, jak mi się wydaje napisany przed 2014 rokiem bo także brakuje w nim wzmianki o aneksji Krymu. Jak na książkę wydaną w roku 2015 są to wg. mnie poważne braki.

Trochę tytułem uzupełnienia tej lektury chciałbym także polecić obejrzenie półgodzinnego wywiadu z Friedmanem, który ukazał się w poniedziałek 26 września 2016 roku. W pewien sposób uzupełnia on treść książki (choć do niej bezpośrednio się nie odwołuje) o bieżący komentarz na temat układu sił w Eurazji.

poniedziałek, 26 września 2016

Obligacje 500+

Ministerstwo Finansów przedstawiło szczegóły emisji obligacji skarbowych dla beneficjentów programu Rodzina 500 plus. Wydaje mi się pewnym absurdem działanie polegające na rozdawaniu publicznych pieniędzy, a następnie emisji obligacji aby te pieniądze ściągnąć z rynku. Ma to pewne znamiona kreatywnej księgowości, szaleństwa i populizmu. Rozbierzmy jednak koncepcję na czynniki pierwsze.

Otóż już w październiku ma ruszyć emisja obligacji (Rodzinne Obligacje Skarbowe) przeznaczonych specjalnie dla beneficjentów programu 500+. Mają one być oprocentowane atrakcyjniej niż standardowe obligacje skarbowe. 

Będą one emitowane na okres 6 i 12 lat. Oprocentowanie 6-latek będzie wynosiło 2,60% w pierwszym roku i 1,75% ponad inflację w kolejnych (w przypadku deflacji będzie to tylko 1,75%). Z kolei 12-latki przez pierwszy rok będą oprocentowane 3%, a potem 2% plus wskaźnik inflacji. Odsetki będą kapitalizowane i wypłacane na końcu.

Jest to więc ewidentnie próba przerzucenia w czasie przynajmniej części kosztów programu 500+. Tym bardziej, że za przedterminowy wykup miałaby być pobierana opłata w wysokości 0,70 zł za każdą obligację 6-letnią i 2 zł za obligację 12-letnią czyli odpowiednio 0,7% i 2% nominału (100zł).

Te specjalnie emitowane obligacje będzie można jednak zakupić za kwotę nie większą niż ta otrzymana na dzieci. Oznacza to, że de facto to nie specjalnie zachęci to do budowania większych oszczędności. 

Faktycznie może to być np. jakaś forma oszczędzania na studia dla dziecka. Kupowane w ten sposób co miesiąc obligacje stanowiłyby np. po 12 latach takie comiesięczne stypendium. Moim zdaniem rzecz jasna zdecydowanie roztropniej jest jakiekolwiek otrzymane od państwa pieniądze odłożyć niż roztrwonić. Trwonieniem zajmują się politycy na potęgę, lepiej zatem aby obywatele oszczędzali w ten czy w inny sposób.

Pytanie czy pomysł chwyci. Zapewne wielu bardziej świadomych beneficjentów programu 500 plus ma już jakieś pomysły na zagospodarowanie na przyszłość dodatkowego strumienia dochodów. Tylko czy będą to akurat obligacje? Czy oprocentowanie będzie wystarczająco atrakcyjne aby pokonać konkurencję w postaci lokat bankowych?

Więcej informacji na stronie MF.

sobota, 24 września 2016

Niezdolny do pracy rencista – życie pod kreską? - artykuł sponsorowany

Niezdolność do pracy orzeka się wówczas, gdy dana osoba nie jest w stanie wykonywać całkowicie lub częściowo określonych obowiązków, a jej stan zdrowia nie wskazuje na to, by uległ znacznej poprawie i nie rokuje powrotu do życia zawodowego w żadnej dziedzinie. W takich sytuacjach można wystąpić o rentę z tytułu niezdolności do pracy.


Obecnie wysokość najniższej renty z tytułu całkowitej niezdolności do pracy to lekko ponad 882 złote, natomiast świadczenie z tytułu częściowej niezdolności do pracy ponad 675 złotych. Pomimo że kwoty te nie są ściśle stałe i wszystko zależy od konkretnego przypadku, sumy te nie są na tyle wysokie, by zapewnić samotnemu renciście minimum finansowe do zapewnienia sobie wystarczających warunków bytowych. Co więc mają zrobić ci, których nie stać na opłacenie mieszkania, rachunków, leków i wyżywienia?

Renciści, choć niezdolni do pracy, mogą dorobić
Polskie prawo dopuszcza możliwość tak zwanego dorobienia do renty. Jako świadczeniobiorca, nawet niezdolny do pracy, może on uzyskiwać miesięczny dochód w maksymalnej wysokości niecałych 3 tysięcy złotych. Jest to górna granica, którą wyznacza 70% przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia. W przypadku przekroczenia tego limitu, ale jednocześnie nieprzekraczającego 130% statystycznej miesięcznej pensji, wysokość renty zostanie pomniejszona. Natomiast sytuacji, gdy dorobek jest wyższy niż 130%, co przeważnie wynosi około 5500 złotych, świadczenie zostaje zawieszone. Wysokość tych limitów nie jest stała – zmienia się bowiem co 3 miesiące.

Rencistom bez pracy na pomoc instytucje społeczne i banki
W przypadku niewystarczającej ilości pieniędzy do zapewnienia sobie minimum bytowego, rencistom bez zatrudnienia i bez możliwości dorobienia do świadczenia, ze specjalnymi ofertami wychodzą banki i instytucje pozabankowe, proponując liczne konta, kredyty i pożyczki – http://www.kredyty-gotowkowe.com/kredyty-dla-rencistow.html. Są to z reguły oferty przygotowywane pod kątem zapotrzebowania i możliwości finansowych świadczeniobiorców. Jeśli jednak rencista, nie chce skorzystać z oferty banku w postaci kredytu, może szukać ratunku w instytucjach społecznych, które mogą przyznać różnego rodzaju dodatki, między innymi pielęgnacyjne, kombatanckie czy kompensacyjne. Możliwości zdobycia dodatkowych pieniędzy będąc na rencie jest wiele. Warto rozważyć różne opcje, by życie rencisty stało się łatwiejsze i możliwie na jak najlepszym poziomie.

Disclosure:  Powyższy tekst stanowi artykuł sponsorowany i nie jest tekstem mojego autorstwa. Za opublikowanie na blogu powyższego tekstu otrzymam wynagrodzenie.

czwartek, 22 września 2016

Przeregulowanie

Trafiłem ostatnio na zmienioną ustawę o funduszach inwestycyjnych i naszła mnie pewna refleksja. Otóż "nasz kochany ustawodawca" (jak to zwykli określać znajomi prawnicy) stworzył coś takiego jak konieczność rejestracji i regulacji działania tak zwanych Alternatywnych Spółek Inwestycyjnych. Nie wnikając w szczegóły po lekturze tej ustawy doszedłem do wniosku, że jej zapisy są na tyle mętne, że przy odrobinie chęci można byłoby uznać każdą spółkę prawa handlowego za podlegającą konieczności regulacji przez KNF. Wszak każda spółka spełnia takie kryterium: "3. Wyłącznym przedmiotem działalności alternatywnej spółki inwestycyjnej, z zastrzeżeniem wyjątków określonych w ustawie, jest zbieranie aktywów od wielu inwestorów w celu ich lokowania w interesie tych inwestorów zgodnie z określoną polityką inwestycyjną." Przecież każdą spółkę zakłada się po to aby zebrać aktywa i je zainwestować. Widać, że ktoś kto pisał te przepisy nigdy chyba biznesu nie prowadził. Może przesadzam, ale tak nieoczywiście napisanych przepisów w naszym kraju jest wiele.

Teraz przedsiębiorcy siedzą i głowią się czy aby to oni podpadają pod te czy inne nowe regulacje i czy chcąc "tylko robić biznes" to łamią prawo czy nie. Rocznie w naszym kraju powstaje kilkadziesiąt tysięcy stron przepisów. Nie jest możliwe zapoznanie się z nimi wszystkimi koniec końców większość przedsiębiorców działa "na czuja" licząc, że może się urząd nie doczepi.
Źródło: Kukiz15

Z resztą okazuje się, że działanie półlegalne jest skuteczniejsze i łatwiejsze niż próby spełnienia tych wszystkich bolszewickich regulacji. Czego urząd nie wie to za to nie ukarze. Więc opłaca się przedsiębiorcom nie rejestrować pewnych rodzajów działalności, bo choćby nie podlegają wtedy kontroli (np.czy oddają karty odpadów czy jakoś tak), nawet ci którzy w ogóle nie mają zarejestrowanej działalności i nie płacą żadnych podatków mają lepiej bo urząd ich nie skontroluje bo o nich nie wie. 

Przeregulowanie gospodarki zawsze prowadzi co paraliżu i do tego, że wcale nie działa ona lepiej. Nadmierne obciążenia prawne powodują tylko preferowanie dużych przedsiębiorców, których stać na obsługę kancelarii prawnych, optymalizację podatkową i doradców. tysiące małych biznesów woli się zamknąć niż użerać z systemem. Niektórzy zwiewają za granicę.

Tymczasem inflacja przepisów to jest raj dla urzędników, którzy w mętnych wodach polskiej legislacji mogą znaleźć dowolną wymówkę do absurdalnych decyzji czy też nicnierobienia. Czy te wszystkie regulacje są potrzebne? No przecież miały chronić inwestorów czy klientów, powie KNF. Miały i nie uchroniły przed takim np. Amber Goldem, choć przepisów w naszym kraju, które zostały przy okazji tej afery złamane było co niemiara.

Wygląda więc na to, że inflacja prawa "ku ochronie interesów konsumentów" jest pretekstem do urzędniczej wszechwładzy. Wszyscy w jednym szeregu - politycy i urzędnicy traktują ludzi jak bezmózgich idiotów nie będących w stanie zadbać sami o swój własny interes. To postkomunistyczne myślenie, każde traktować jednostkę jak debila, którym musi się opiekować państwo. Problem w tym, że wielu ludzi samemu w to wierzy. Utrwalają się więc takie postawy jak wyciąganie ręki po 500+ czy marsze protestacyjne frankowiczów. Państwo powinno dać i państwo powinno bronić.

A czyż jednostka wolna nie ma mózgu, który by nią kierował? Czy wolność jednostki nie oznacza prawa do popełniania błędów i obowiązku ponoszenia konsekwencji? Czy odpowiedzialny człowiek (przedsiębiorca, czy inwestor), ponosząc ryzyko nie powinien ponosić go z pełnymi konsekwencjami? Tworząc regulacje chroniące jednych, siłą rzeczy dyskryminujemy drugich, którzy takiego parasola ochronnego nie mają. Mamy więc przeregulowaną gospodarkę z rosnącymi nierównościami. Lepiej mają złodzieje i oszuści i cwaniacy wyciągający rękę po to państwo rozdaje. Doskonałe pole do popisu dla possocjalistycznych populistów. Tymczasem ktoś chcący żyć uczciwie i "tylko robić biznes" ma co wieczór ochotę pierdolnąć wszystkim i zwiewać gdzie pieprz rośnie.

-->