Po 18 latach socjalistycznych, uzależnionych od wydatków publicznych rządów w Wenezueli wiadomości dochodzące z tego zakątka świata wciąż wywołują szok, zaciekawienie i skrajne emocje. Wszystko zaczęło się od przysłowiowego już braku papieru toaletowego, podstawowych leków i pustych półek w sklepach, kończy zaś na tłumach Wenezuelczyków próbujących przekroczyć granicę z Kolumbią, aby zaspokoić swoje podstawowe potrzeby.
W tym samym czasie na lotnisku w Caracas lądują dziesiątki Boeingów 747 z całego świata, które przybywają z cennym ładunkiem na pokładzie. Nie, rząd „Republiki Boliwariańskiej” nie importuje żywności ani leków. Samoloty transportowe przewożą nowo wydrukowane banknoty wenezuelskiej waluty – boliwara. Ten zaskakujący scenariusz nie jest po prostu kolejnym złośliwym dowcipem wenezuelskiego rządu; wynika z faktu, że nie można uniknąć drukowania nowych banknotów, biorąc pod uwagę roczną stopę inflacji w wysokości 800% w 2016 r. w połączeniu z niechęcią wobec skorygowania inflacji poprzez zmianę nominalnej wartości waluty – mimo że w końcu została ona zwiększona pod wpływem aktualnej sytuacji w 2017 r.
W rzeczywistości sytuacja jest tak poważna, że władze z trudem gromadzą wystarczające sumy w dolarach, aby opłacić dodruk nowych boliwarów. Cytując słynny blog Zero Hedge: „Innymi słowy Wenezuela jest teraz bankrutem, który może nie mieć wystarczająco dużo środków, aby zapłacić za swoje pieniądze”. Z kolei gdy socjaliści na szczycie próbują stosować kosztowne metody neutralizowania hiperinflacji, burmistrz regionu Chacao w Caracas twierdzi, że od maja zeszłego roku Wenezuelczycy polują na gołębie i psy, gdyż w sklepach nie można znaleźć 70% artykułów pierwszej potrzeby.
Jak do tego doszło? Wenezuela to kraj z największymi rezerwami ropy naftowej, które według danych z Caracas wynoszą prawie 300 miliardów baryłek wysokiej jakości węglowodorów – to więcej niż w przypadku Arabii Saudyjskiej; to kraj, na cześć którego prasa amerykańska wygłaszała peany w 2013 r., wychwalając sukces chavizmu i nowego socjalizmu południowoamerykańskiego; kraj, który stał się „zagrożeniem dla globalnego kapitalizmu”, kiedy to w ciągu 10 lat (od 2003 do 2013 r.) podwoił wartość PKB, ograniczył umieralność dzieci o połowę, przyjął miliony młodych ludzi na uniwersytety i zapewnił obywatelom dostęp do służby zdrowia.
Dramatyczna sytuacja Wenezueli to klasyczny przykład planowej gospodarki interwencjonistycznej, która została zgrabnie podsumowana przez Margaret Thatcher: „Problem z socjalizmem polega na tym, że ostatecznie kończą ci się cudze pieniądze”. Nowe państwowe mieszkalnictwo, „bezpłatna” edukacja i opieka zdrowotna, świąteczne premie i dotacje na różne produkty w tym żywność, specjalne świadczenia dla „śmietanki” – za to wszystko trzeba teraz zapłacić. Można finansować te wydatki, póki istnieją zagraniczne spółki, które można znacjonalizować, nieruchomości, które państwo socjalistyczne może wywłaszczyć i – co najważniejsze – dopóki „czarne złoto” pozostaje źródłem ogromnych przychodów.
Problemy te były jednak oczywiste nawet przed największym spadkiem cen ropy. Już w 2014 r. w budżecie Wenezueli występował niepokojący 17% deficyt. Wstrząs okazał się jeszcze silniejszy, gdy w 2015 r. ceny ropy na zagranicznych giełdach spadły do 40 USD za baryłkę – podczas gdy wcześniej przez kilka lat utrzymywały się w okolicach 100 USD za baryłkę – i do dziś pozostały na poziomie 50 USD. Reakcja wenezuelskich socjalistów była taka sama jak zwykle, zgodna ze scenariuszem dobrze znanym studentom historii gospodarczej. Olbrzymich wydatków niezbędnych do pozostania u władzy nie można finansować z zasobów naturalnych lub przez zaciekłe pozbawianie mienia. Socjalistom pozostały więc dwie możliwości – drukowanie większej ilości pieniędzy i kontrolowanie cen.
Monetyzacja deficytów budżetowych (tj. pokrywanie deficytu nowo wydrukowanymi pieniędzmi) w latach 2007–2013 doprowadziła do inflacji w wysokości 27,4% – ponad pięć razy wyższej niż średnia dla Ameryki Południowej w tym okresie. Wprowadzono ograniczenia dostępu do walut obcych, aby nie dopuścić do odwrotu od szybko tracącego na wartości boliwara. Rząd narzucił kilka różnych kursów wymiany, a kursy preferencyjne były dostępne jedynie dla pewnych grup z kręgów bliskim władzom. Oczywiście zamiast się zatrzymać, przepływ kapitału wzrósł, gdyż wielu Wenezuelczyków płaciło ogromne sumy boliwarów za dolary, aby potem nielegalnie wywieźć je z kraju. Wymiana walut na czarnym rynku stała się zjawiskiem powszechnym, popularność zyskały też strony internetowe śledzące bardzo niestabilny kurs dolara; system Bitcoin okazał się zbawieniem dla wielu osób, gdyż pozostawał trudny do wyśledzenia dla służb rządowych.
Powyższy opis w żaden jednak sposób nie przedstawia pełnego obrazu udręki, którą Chavez i jego następca Maduro zgotowali swoim współobywatelom. Tysiące prywatnych firm zostało wywłaszczonych, właścicieli sklepów aresztowano za „zbyt wysokie ceny”, wprowadzono również bardzo restrykcyjne ograniczenia cen (które później zostały wyegzekwowane przez żołnierzy w ponad 1400 supermarketach). Kontrolowano nie tylko ceny towarów i usług, lecz również rynek pracy – pensje nie mogły zostać obniżone, a ceny nie mogły wzrosnąć. Jak można się było spodziewać, doprowadziło to do kompletnego załamania gospodarczego: upadłości niewielkiej liczby przedsiębiorstw, którym udało się przetrwać do tego czasu, zniknięcia wszelkich towarów, łącznie z produktami pierwszej potrzeby, oraz wielkiej klęski głodu.
Aby przeciwdziałać spowodowanym przez siebie zniszczeniom, Maduro prześcignął nawet swojego mentora Cháveza, sięgając po ultrapopulistyczne hasła w celu zamydlenia oczu Wenezuelczykom. Utworzył nawet Ministerstwo Szczęścia i nadal organizował ceremonie rozdawania domów, podczas których, aby otrzymać upragniony klucz, nieszczęśni nowi właściciele musieli przysiąc dozgonną lojalność wobec reżimu i partii. Z powodu nadchodzących wyborów burmistrza Boże Narodzenie „przesunięto” na wcześniejszy termin, by „zwiększyć szczęście narodu”, co z kolei miało zapewnić lepszy wyniki socjalistów w wyborach.
Działaniom tym towarzyszyły represje wobec opozycji, wybuch protestów, utworzono także specjalne zmotoryzowane „szwadrony śmierci”, aby zneutralizować najniebezpieczniejszych przeciwników reżimu. Oczywiście Maduro i pozostali wenezuelscy socjaliści mieli odpowiednie wyjaśnienie oraz wyrok w sprawie „prawdziwych winowajców”, którzy wywołali kryzys w tym południowoamerykańskim państwie. Byli nimi zagraniczni i miejscowi kapitaliści, amerykańscy imperialiści prowadzący działalność przeciw środowisku, „pasożytnicza burżuazja”. Wszyscy oni spiskowali, aby zniszczyć socjalistyczny raj Republiki Boliwariańskiej.
Scenariusz ten jest podobny do historii wielu innych rządów uzależnionych od wydatków i hiperinflacji, która następuje po nich jak kac. Przez pewien czas władzom udaje się utrzymywać wydatki publiczne, dzięki czemu cieszą się popularnością wśród przyszłych ofiar – czasem nakłady są pokrywane z zasobów naturalnych, a czasem nie. W pewnym momencie, kiedy nie da się już utrzymać budżetu za pomocą zwykłych form wywłaszczenia (podatków i długu), na pomoc przychodzi drukowanie pieniędzy. Wynikającą z tego hiperinflację „leczy się” za pomocą kontrolowania cen. Przedsiębiorcy, którym nie uda się przenieść na czarny rynek, przestają pracować, co w efekcie zwiększa deficyty i rozmiar cierpienia... Dopóki reżim nie upadnie.
W rzeczywistości sytuacja jest tak poważna, że władze z trudem gromadzą wystarczające sumy w dolarach, aby opłacić dodruk nowych boliwarów. Cytując słynny blog Zero Hedge: „Innymi słowy Wenezuela jest teraz bankrutem, który może nie mieć wystarczająco dużo środków, aby zapłacić za swoje pieniądze”. Z kolei gdy socjaliści na szczycie próbują stosować kosztowne metody neutralizowania hiperinflacji, burmistrz regionu Chacao w Caracas twierdzi, że od maja zeszłego roku Wenezuelczycy polują na gołębie i psy, gdyż w sklepach nie można znaleźć 70% artykułów pierwszej potrzeby.
Jak do tego doszło? Wenezuela to kraj z największymi rezerwami ropy naftowej, które według danych z Caracas wynoszą prawie 300 miliardów baryłek wysokiej jakości węglowodorów – to więcej niż w przypadku Arabii Saudyjskiej; to kraj, na cześć którego prasa amerykańska wygłaszała peany w 2013 r., wychwalając sukces chavizmu i nowego socjalizmu południowoamerykańskiego; kraj, który stał się „zagrożeniem dla globalnego kapitalizmu”, kiedy to w ciągu 10 lat (od 2003 do 2013 r.) podwoił wartość PKB, ograniczył umieralność dzieci o połowę, przyjął miliony młodych ludzi na uniwersytety i zapewnił obywatelom dostęp do służby zdrowia.
Dramatyczna sytuacja Wenezueli to klasyczny przykład planowej gospodarki interwencjonistycznej, która została zgrabnie podsumowana przez Margaret Thatcher: „Problem z socjalizmem polega na tym, że ostatecznie kończą ci się cudze pieniądze”. Nowe państwowe mieszkalnictwo, „bezpłatna” edukacja i opieka zdrowotna, świąteczne premie i dotacje na różne produkty w tym żywność, specjalne świadczenia dla „śmietanki” – za to wszystko trzeba teraz zapłacić. Można finansować te wydatki, póki istnieją zagraniczne spółki, które można znacjonalizować, nieruchomości, które państwo socjalistyczne może wywłaszczyć i – co najważniejsze – dopóki „czarne złoto” pozostaje źródłem ogromnych przychodów.
Problemy te były jednak oczywiste nawet przed największym spadkiem cen ropy. Już w 2014 r. w budżecie Wenezueli występował niepokojący 17% deficyt. Wstrząs okazał się jeszcze silniejszy, gdy w 2015 r. ceny ropy na zagranicznych giełdach spadły do 40 USD za baryłkę – podczas gdy wcześniej przez kilka lat utrzymywały się w okolicach 100 USD za baryłkę – i do dziś pozostały na poziomie 50 USD. Reakcja wenezuelskich socjalistów była taka sama jak zwykle, zgodna ze scenariuszem dobrze znanym studentom historii gospodarczej. Olbrzymich wydatków niezbędnych do pozostania u władzy nie można finansować z zasobów naturalnych lub przez zaciekłe pozbawianie mienia. Socjalistom pozostały więc dwie możliwości – drukowanie większej ilości pieniędzy i kontrolowanie cen.
Monetyzacja deficytów budżetowych (tj. pokrywanie deficytu nowo wydrukowanymi pieniędzmi) w latach 2007–2013 doprowadziła do inflacji w wysokości 27,4% – ponad pięć razy wyższej niż średnia dla Ameryki Południowej w tym okresie. Wprowadzono ograniczenia dostępu do walut obcych, aby nie dopuścić do odwrotu od szybko tracącego na wartości boliwara. Rząd narzucił kilka różnych kursów wymiany, a kursy preferencyjne były dostępne jedynie dla pewnych grup z kręgów bliskim władzom. Oczywiście zamiast się zatrzymać, przepływ kapitału wzrósł, gdyż wielu Wenezuelczyków płaciło ogromne sumy boliwarów za dolary, aby potem nielegalnie wywieźć je z kraju. Wymiana walut na czarnym rynku stała się zjawiskiem powszechnym, popularność zyskały też strony internetowe śledzące bardzo niestabilny kurs dolara; system Bitcoin okazał się zbawieniem dla wielu osób, gdyż pozostawał trudny do wyśledzenia dla służb rządowych.
Powyższy opis w żaden jednak sposób nie przedstawia pełnego obrazu udręki, którą Chavez i jego następca Maduro zgotowali swoim współobywatelom. Tysiące prywatnych firm zostało wywłaszczonych, właścicieli sklepów aresztowano za „zbyt wysokie ceny”, wprowadzono również bardzo restrykcyjne ograniczenia cen (które później zostały wyegzekwowane przez żołnierzy w ponad 1400 supermarketach). Kontrolowano nie tylko ceny towarów i usług, lecz również rynek pracy – pensje nie mogły zostać obniżone, a ceny nie mogły wzrosnąć. Jak można się było spodziewać, doprowadziło to do kompletnego załamania gospodarczego: upadłości niewielkiej liczby przedsiębiorstw, którym udało się przetrwać do tego czasu, zniknięcia wszelkich towarów, łącznie z produktami pierwszej potrzeby, oraz wielkiej klęski głodu.
Aby przeciwdziałać spowodowanym przez siebie zniszczeniom, Maduro prześcignął nawet swojego mentora Cháveza, sięgając po ultrapopulistyczne hasła w celu zamydlenia oczu Wenezuelczykom. Utworzył nawet Ministerstwo Szczęścia i nadal organizował ceremonie rozdawania domów, podczas których, aby otrzymać upragniony klucz, nieszczęśni nowi właściciele musieli przysiąc dozgonną lojalność wobec reżimu i partii. Z powodu nadchodzących wyborów burmistrza Boże Narodzenie „przesunięto” na wcześniejszy termin, by „zwiększyć szczęście narodu”, co z kolei miało zapewnić lepszy wyniki socjalistów w wyborach.
Działaniom tym towarzyszyły represje wobec opozycji, wybuch protestów, utworzono także specjalne zmotoryzowane „szwadrony śmierci”, aby zneutralizować najniebezpieczniejszych przeciwników reżimu. Oczywiście Maduro i pozostali wenezuelscy socjaliści mieli odpowiednie wyjaśnienie oraz wyrok w sprawie „prawdziwych winowajców”, którzy wywołali kryzys w tym południowoamerykańskim państwie. Byli nimi zagraniczni i miejscowi kapitaliści, amerykańscy imperialiści prowadzący działalność przeciw środowisku, „pasożytnicza burżuazja”. Wszyscy oni spiskowali, aby zniszczyć socjalistyczny raj Republiki Boliwariańskiej.
Scenariusz ten jest podobny do historii wielu innych rządów uzależnionych od wydatków i hiperinflacji, która następuje po nich jak kac. Przez pewien czas władzom udaje się utrzymywać wydatki publiczne, dzięki czemu cieszą się popularnością wśród przyszłych ofiar – czasem nakłady są pokrywane z zasobów naturalnych, a czasem nie. W pewnym momencie, kiedy nie da się już utrzymać budżetu za pomocą zwykłych form wywłaszczenia (podatków i długu), na pomoc przychodzi drukowanie pieniędzy. Wynikającą z tego hiperinflację „leczy się” za pomocą kontrolowania cen. Przedsiębiorcy, którym nie uda się przenieść na czarny rynek, przestają pracować, co w efekcie zwiększa deficyty i rozmiar cierpienia... Dopóki reżim nie upadnie.
Autor artykułu Artykuł został przygotowany przez firmę Tavex oferującej szeroki wybór złota inwestycyjnego, ponad 50 walut z całego świata oraz szybkie i tanie przekazy pieniężne TavexWise |