Opisywałem już kiedyś na blogu książki Thomasa Sowella. Jestem pełen podziwu dla jego bezkompromisowej dążności do nazywania rzeczy po imieniu i obalania mitów, szczególnie jeżeli chodzi o idee „równości rasowej”. Ma on przy tym pewien szczególny walor – jako przedstawiciel jednej z grup, która uważana jest za dyskryminowaną, może on szczerze mówić o tym co sądzi o wszelkich politykach „antydyskryminacyjnych” – nie będąc przy tym posądzonym o rasizm. Tego rodzaju opinie są szczególnie warte wysłuchania.
W książce, którą chcę opisać Sowell odnosi się globalnie do problematyki nierówności. Częściowo tematyka pokrywa się z poprzednio recenzowaną przeze mnie książką Roberta Gwiazdowskiego. Sowell rozprawia się z „Pikettyzmem” pałując go twardymi faktami w sposób jeszcze bardziej dosadny. Dowodem na to niech będzie fakt, że bibliografia w przypisach liczy sobie sześćdziesiąt stron.
Pomimo naszpikowania przykładami i faktami książkę tę czyta się dobrze. Nie jest to ciężkostrawna lektura, wchodzi łatwo i przemawia do rozsądku oraz wyobraźni. Otwiera oczy na przekłamania, które ostatnimi czasy dominują w debacie publicznej na temat biedy, nierówności, ich przyczyn oraz moralnej oceny tychże.
W pierwszych rozdziałach swojego wywodu Sowell wskazuje, że geografia nie zważa na egalitaryzm. Podając przykłady wywodzi, że położenie geograficzne ma niebagatelny wpływ na rozwój społeczeństw, bo o ile „nie może stworzyć geniuszu, może jednak zapewnić warunki sprzyjające wykorzystywaniu przez ludzi ich potencjału umysłowego”. Zróżnicowanie geograficzne różnych rejonów świata jest ogromne. Z samego tylko tego powodu nie da się traktować wszystkich jednakowo. Jednak warunki geograficzne determinują procesy ekonomiczne na różne nieoczywiste sposoby. Sowell wskazuje na uwarunkowania kulturowe jako kluczowe dla tego czy dane społeczeństwo w określonych warunkach geograficznych poradzi sobie, pod względem ekonomicznym, lepiej od innych.
Autor wskazuje jednak, że kultura to także nie wszystko. „Żadna kultura nie jest nieustannie najlepsza we wszystkim”, brak otwartości na innowacje pochodzące od innych kultur może przesądzić o upadku cywilizacji, na co w historii były przykłady.
O roli kultury Sowell wypowiada się także w odniesieniu do czarnej mniejszości. Wskazuje na regres kulturowy społeczności czarnego getta, która jak pisze „ jak potwierdza wiele dowodów jest odnogą dysfunkcjonalnej kultury południa Stanów”. Zdecydowanie krytykuje przy tym jej wartości, postawy i zachowania skutkujące roszczeniową postawą, brakiem szacunku do pracy, rozpadem więzi rodzinnych i społecznych oraz „równaniem w dół” pod względem edukacyjnym. Wskazuje przy tym na zwodnicze błądzenie filozofii multikulturalizmu, która odrzuca tezę jakoby jedne grupy etniczne, czy społeczne mogły być lepsze lub gorsze od innych. Chodzi o to, że są obiektywne fakty, które mówią, że tak jest, a „przesadzone reakcje wobec determinizmu genetycznego mogą być szczególnie szkodliwe dla grup pozostających w tyle, odwracają bowiem ich uwagę i wysiłki od wielu ścieżek życiowych oferujących szanse poprawy standardu życia (…) i zamiast tego kierują je w ślepą uliczkę zawiści i uprzedzeń wobec innych”. Te słowa w ustach Afroamerykanina wybrzmiewają tym mocniej i tym bardziej zasługują na rozważenie.
Autor zwraca uwagę że politycy i liderzy mniejszości mają tendencję do wykorzystywania gorszego położenia przewodzonej przez siebie grupy nie w celu walki o poprawę jej „dobrostanu” ale w celu ugruntowania własnej pozycji politycznej. Ochrona ego obywateli staje się przy tym ważniejsza od korzyści ekonomicznych pochodzących z wykorzystania silnych stron i talentów społeczności. Łatwiej zrzucić winę za niepowodzenia na „innych” niż wymagać od własnych współziomków poświęcenia, ciężkiej pracy i szacunku do prawa. Pisze on „jeszcze niebezpieczniejszy jest wymysł, że niewątpliwie niesprawiedliwy rozkład szans życiowych uzasadnia przyznanie politykom jeszcze większej kontroli nad zasobami narodowymi i władzy nad życiem jednostek”. Niestety pisze dalej „ludzie zawodowo zajmujący się wzniecaniem zawiści i oburzenia w społeczeństwie nie zaprzestaną swoich destruktywnych działań tylko dlatego, że osiągnięta została równość w pewnym sensie, skoro wyklucza ona równość rozumianą inaczej.”
Poza krytyką polityków Sowell wskazuje jeszcze na prawo, jako kolejny element decydujący o ekonomicznym zróżnicowaniu społeczeństw. Chodzi o korupcję, która powoduje, że wiele przedsięwzięć gospodarczych nie jest podejmowanych. Ten element jakim jest stosunek społeczeństwa do przestrzegania prawa, jest kolejnym elementem układanki, który decyduje, że jedne kraje stają się bogatsze a inne tkwią w biedzie. „Wiele metodycznych badań międzynarodowych nad korupcją wykazało, że większość krajów najbardziej skorumpowanych to jednocześnie jedne z najbiedniejszych krajów świata – nawet jeśli dysponują obfitością surowców naturalnych”.
Jeżeli zaś weźmiemy na tapetę zróżnicowanie wewnątrzspołeczne, to Sowell zwraca uwagę na fakt, o którym wielu badaczy zapomina.
Sowell wskazuje, że „istnieją dwa zasadniczo różne rodzaje statystyk wykorzystywanych do ilustrowania rozkładu oraz zmian dochodów w czasie – a ich stosowanie prowadzi do dwóch diametralnie różnych wniosków”. Pierwszy rodzaj statystyk uwzględnia zmiany tych samych osób w czasie. Otóż naturalnym procesem jest, że z wiekiem ludzie się bogacą. Jednocześnie „rozbieżności między kohortami wiekowymi rosną, gdyż wartość siły fizycznej i młodzieńczego wigoru spada, w miarę jak mechaniczne źródła energii czynią ludzką siłę mniej istotną, a coraz bardziej skomplikowane technologię sprawiają, że wiedza i zdolności analityczne stają się coraz cenniejsze”. Drugi rodzaj statystyk, którym chętnie posługują się lewicujący badacze powstają przez zestawienie dochodów zbioru najbogatszych i najbiedniejszych 20%. Korzystanie z takich porównań pomija fakt, że pojedynczy ludzie w ciągu swojego życia migrują pomiędzy przedziałami dochodowymi. Mylnie jednak promuje się je jakby dotyczyły konkretnych grup ludzi, a nie tylko wyodrębnionych statystycznie zbiorów abstrakcyjnych. Okazuje się bowiem (biorąc dane z USA), że dochody osób, które początkowo należały do dolnych 20% z biegiem lat rosły w coraz szybszym tempie niż dochody osób zaliczających się początkowo do najbogatszych 20%. 95% ludzi należących w 1975 roku do dolnego kwintyla w 1991 należało do kwintyli wyższych, 29% spośród nich awansowało do górnych 20%. W tym samym czasie „ludzie zaliczający się początkowo do 20 procent najlepiej zarabiających odnotowali najmniejszy wzrost realnych dochodów – zarówno w ujęciu procentowym jak i kwotowym”.
Autor punktuje tu Thomasa Piketty, wskazując, że autor „Kapitału w XXI wieku” ignoruje fakt, że większość amerykańskich gospodarstw domowych (56%) w jakimś momencie istnienia zalicza się do najlepiej zarabiających 10%. „Kluczowym błędem w rozumowaniu Piketty’ego jest słowne przekształcenie, rozłożonego w czasie procesu w sztywną strukturę, a szczycie której znajduje się mniej lub bardziej stały 1 procent najbogatszych, żyjących w izolacji od reszty społeczeństwa pozostającego rzekomo pod ich kontrolą”. Wskazuje przy tym na kolejny błąd metodologiczny polegający na operowaniu jako równoważnymi pojęciami „dochód” i „bogactwo” podczas gdy są to zasadniczo różne rzeczy. „W praktyce podnoszenie stopy podatku dochodowego aby zmusić ‘bogatych’ do płacenia niesprecyzowanej ‘uczciwej doli’ to kompletny nonsens, ponieważ podatku dochodowego nie płaci się od posiadanego bogactwa. Podatek ten nakładany jest na osoby, które starają się bogactwo zgromadzić, natomiast tych, którzy posiadają już duże majątki (czy to zgromadzone osobiście, czy odziedziczone) nie dotyczy”.
Polityczne dyskusje o ubóstwie Sowell celnie punktuje, zauważając, że najpierw trzeba byłoby zdefiniować to pojęcie obiektywnie. W różnych krajach to pojęcie definiowane jest różnie, przez co dyskusje na temat biedy stają się całkowicie nieporównywalne. Skoro bowiem urząd statystyczny jednego kraju klasyfikuje jako ubogie gospodarstwa domowe posiadające kablówkę i mikrofalę, a na przestrzeni lat ta definicja wciąż się zmienia, to jak można mówić o rzetelnej analizie tego problemu, na potrzeby rozwiązań politycznych.
Serwowanie rozwiązań dla grup społecznych, które mają problemy ekonomiczne musi być oparte na dogłębnej analizie ich faktycznej sytuacji. Niestety, na co wskazuje autor, „żarliwej walce w interesie pozostających w tyle mniejszości rzadko towarzyszy równie żarliwa analiza danych empirycznych”.
Sowell rozważa też istotę pojęcia sprawiedliwości. Fakt, że życie nie jest sprawiedliwe, nie oznacza, że społeczeństwo nie jest sprawiedliwe. Należy jednak wystrzegać się iluzji, że stwarzając równe szanse rozwiążemy wszystkie problemy. O ile można i powinno się stwarzać równe szanse (rozumiane jako równość bycia osądzanym i nagradzanym wedle tych samych kryteriów), to nie należy się łudzić, że sprawi to, iż automatycznie wszelkie nierówności znikną. Ludzie wychowani w skrajnie różnych warunkach nie będą mieli równych szans, nie można mieć co do tego złudzeń. Czy jednak należy przez to zrezygnować ze sprawiedliwego oceniania wszystkich wedle tych samych kryteriów merytorycznych?
Jako przykład podaje nieskuteczność akcji antydyskryminacyjnych na uczelniach w USA. „Wywodzący się z mniejszości etnicznych studenci z potencjałem kończyli jako nieudacznicy, gdyż w ramach polityki antydyskryminacyjnej niepotrzebnie przyznawano im miejsca na uczelniach, na których nie poradziłaby sobie znakomita większość populacji. Tym sposobem czarnych studentów, których wyniki testów matematycznych należały do najlepszych 10 procent w kraju, przyjmowano na MIT, gdzie automatycznie stawali się najgorszymi uczniami, ponieważ aby dostać się do tej elitarnej politechniki w normalnym trybie, trzeba było należeć do najlepszego 1 procenta. Ponad jedna piata spośród tych czarnych studentów nie kończyła studiów, a ci którzy zdołali się utrzymać, osiągali wyniki niższe niż ich biali koledzy. Inaczej mówiąc, czarnych studentów mających wystarczające kwalifikacje, by otrzymywać wyróżnienia na większości uniwersytetów, na siłę wysyłano na MIT, gdzie poziom nauki w większości przypadków przerastał ich możliwości.”
Autor zdecydowanie krytykuje też ideologię państwa opiekuńczego, jako promującą poczucie iż niektórym należy się coś więcej niż innym. Zdaniem Sowella promuje się w ten sposób szkodliwe i roszczeniowe postawy życiowe, poczucie krzywdy i zawiści, nieprzyzwoitość w korzystaniu z polityki socjalnej oraz pobłażliwość względem nadużyć tej polityki. „W społeczeństwie bezkrytycznym powszechna przyzwoitość staje się opcjonalna i w konsekwencji przestaje być powszechna”. Powoduje to, na co wskazują fakty, wzrost przestępczości, który znowu zrzucany jest na karb nierównego traktowania, zamiast (jak jest w rzeczywistości) na karb dysfunkcjonalnych postaw kulturowych.
Podkreśla on, że to kapitał ludzki przede wszystkim determinuje zróżnicowane rezultaty ekonomiczne narodów, krajów czy społeczności. „Zależność między kapitałem ludzkim a dobrobytem daje się zauważyć zarówno w skali krajów, jak i grup w ich obrębie”. Przestrzega też przed nadmiernymi uproszczeniami. Wskazuje na mnogość czynników, które warunkują ekonomiczny poziom dobrobytu. Dla zaistnienia danego rezultatu niezbędna jest interakcja wielu czynników, obecność części z nich niekoniecznie skutkuje proporcjonalnie mniejszym rezultatem – często skutkiem braku jednego z tych czynników jest całkowity brak rezultatu i skrajnie nierówny ich rozkład względem innych miejscy czy grup. „Jednostka, grupa czy kraj mogą spełniać kilka, wiele a nawet większość warunków wstępnych danego osiągnięcia, a mimo to nie zbliżać się do jego dokonania – a gdy zaczną dysponować brakującymi czynnikami mogą wystrzelić naprzód”.
Rozważania Sowella to (generalizując) krytyka lewicowego spojrzenia na rzeczywistość, oderwanego od empirycznych faktów, a opartego na swoistej filozofii społecznej wartościowania grup ludzkich wedle subiektywnych kryteriów i dokonywanych pod hasłami sprawiedliwości społecznej i humanizmu działań, które obiektywnie krzywdzą ludzi faworyzując jednych kosztem innych.
Lektura tej książki to paliwo do rozmyślań i solidna dawka przykładów pozwalających krytycznie spojrzeć na politykę ekonomiczno społeczną. Polecam ją wszystkim, którzy pragną aby rozsądek wziął górę nad emocjami i oderwanymi od rzeczywistości teoriami.
Thomas Sowell „Bieda bogactwo i polityka w ujęciu globalnym” – recenzja
Książka o przyczynach różnic ekonomicznych na świecie i rozważania o prowadzonej względem nich polityce.
Autor: Thomas Sowell
Wydawca: Fijorr publishing
Data wydania: 2016
ISBN: 9788364599422
Bieda bogactwo i polityka w ujęciu globalnym
Thomas Sowell „Bieda bogactwo i polityka w ujęciu globalnym” – recenzja
Lektura tej książki to paliwo do rozmyślań i solidna dawka przykładów pozwalających krytycznie spojrzeć na politykę ekonomiczno społeczną. Polecam ją wszystkim, którzy pragną aby rozsądek wziął górę nad emocjami i oderwanymi od rzeczywistości teoriami.
Written by: Przegląd Finanansowy
Date published: 09/03/2018
5
1 komentarz :
Czytałem tę książkę. Pełna wnikliwych komentarzy i naprawdę warta przeczytania.
Prześlij komentarz
Komentarze na blogu są moderowane. Zastrzegam sobie prawo do zablokowania komentarza bez podania przyczyn. Komentarze zawierające linki wyglądające na reklamowe lub pozycjonujące - nie będą publikowane.