Nie raz zastanawiałem się co pokolenie obecnych trzydziestolatków pomyśli sobie kiedy przejdzie na emeryturę. Przedsmak mogli poczuć niedawno kiedy dostali z ZUS listy z "prognozą". Niejedna osoba może doznała przerażenia. Bo fakty są takie, że dla przeciętnie zarabiających emerytury będą bardzo niskie. Nawet dla tych, którzy są w grupie 1% najlepiej zarabiających będą one niskie, ale ci przynajmniej mają z czego odłożyć. Większość osób zarabia jednak poniżej średniej krajowej i oni niestety nie mają z czego zaoszczędzić. Temat oszczędzania na emeryturę jest modny na blogach finansowych, ale wydaje mi się, że wiele osób ma po prostu tak niski dochód rozporządzalny, że poczynienie istotnych oszczędności jest fatamorganą.
Zastanawia mnie jeszcze jeden aspekt. Bardzo wiele osób pracuje na własnej działalności gospodarczej. Takie mamy państwo, że wypycha ludzi z umów o pracę na działalność. Wynika to z faktu, że efektywna stopa podatkowa dla osób pracujących jest bardzo wysoka, a elastyczność rynku pracy niska. Problem polega na tym, że politycy chyba sobie wyobrażają, że wszyscy przedsiębiorcy to krezusi tymczasem bardzo wielu zarabia na swojej działalności na prawdę przeciętnie. Na dokładkę zarabia przeciętnie, a składki emerytalne płaci jeszcze niższe. Do tego dochodzi polityka "małego zusu", który powoduje, że takie osoby na działalności gospodarczej nie odkładają praktycznie nic na swoją emeryturę. To jest w pewien sposób krótkowzroczne. Nie każda działalność gospodarcza pozwoli zarabiać także po wejściu w wiek emerytalny. Wielu z tych samozatrudnionych nie odkłada też żadnych oszczędności bo po prostu też im nie starcza.
W konsekwencji kiedyś dojdzie do sytuacji, że do ZUSu będzie zgłaszać się coraz większa grupa osób, które będą miały głodowe (autentycznie głodowe) emerytury. Co wtedy zrobia politycy? Pewnie będą ustanawiać świadczenia czy emerytury socjalne, finansowane z podatków tych co jeszcze zostali na rynku pracy czy w biznesie.
Nie podoba mi się ten obraz. Podobnie jak nie podoba mi się obraz kolejnych podatków czy obowiązkowych składek. Mam przeczucie, że podnoszenie obciążeń podatkowych nie przyspieszy wzrostu i nie pozwoli nam się wyrwać z pułapki w której wzrost gospodarczy nie wystarczy żeby zbudować rezerwy i kapitał na pokrycie przyszłych kosztów emerytur.
Teraz gospodarka rośnie, mamy taką fazę cyklu, ale obciążenia podatkowe nie są kierowane na pobudzenie rozwoju. Patrząc uczciwie to mam wrażenie, że wielkie pomysły, strategie i projekty pro-rozwojowe przypominają bardziej "Misia" Barei. Żaden z promowanych przez rząd programów nie ruszył na poważnie, z resztą sama konstrukcja tych projektów sprzyja przepalaniu pieniędzy a nie ich kreowaniu.
Złudzenia o tym, że będziemy mieli w Polsce drugą dolinę krzemową przy obecnym nastawieniu polityków i rządu do przedsiębiorców, inwestycji, prawa, czy podatków pozostaną mrzonką. Żaden centralnie sterowany program rządowy tego nie zmieni. Co najwyżej najedzą się przy nim i napoją rzesze partyjnych zaufanych działaczy i konsultantów. Do podtrzymania i pobudzenia wzrostu gospodarczego trzeba mieć warunki polegające na tym, że przedsiębiorca nie może się bać ryzykować, musi mieć pewność przepisów prawa, szybkość działania sądów i administracji, spójność systemu podatkowego i obciążenia dające się znieść. U nas w zależności od branży brakuje jednego lub kilku elementów, a reformy mamy fasadowe. Wymiana kadry w sądach czy prokuraturze nie zmieni tego, że przepisy są konstruowane tak, że cwaniak i złodziej radzi sobie w ich gąszczu lepiej niż uczciwy przedsiębiorca czy pracownik. Tymczasem jakość stanowionego prawa nie rośnie.
Smutno się zrobiło na koniec i politycznie, choć nie planowałem.
To na koniec - jedna jedyna recepta mi przychodzi do głowy. Nie dajmy się karmić złudzeniami tylko myślmy i działajmy za siebie.