Nie piszę o pierwszym listopada, ale o jedenastym. Dlaczego? Otóż niestety ale gdy przyglądam się wspólnym obchodom (a raczej ich brakowi) stulecia niepodległości, obecnej sytuacji czy też ogólnie stanowi naszego państwa w kontekście stulecia odzyskania niepodległości, to ogarnia mnie smutek. Bo mam wrażenie, że nie dorośliśmy do tej niepodległości, że ją marnujemy i zachowujemy się wobec niej niezwykle pysznie i arogancko.
Mamy najbardziej od wielu lat podzielone społeczeństwo, które przestało ze sobą rozmawiać. Mamy ludzi, którzy albo wyjechali z tego kraju uznając, że mają go dosyć ekonomicznie czy politycznie, albo takich, którzy wewnętrznie wyemigrowali udając, że ich nic nie dotyczy.
Mamy przy okazji tego święta festiwal pogardy wobec prawa i społeczeństwa - bo czym innym jest ten cyrk wokół ustanowienia 12 listopada dniem wolnym? Jest wyrazem oderwania części polityków od rzeczywistości, wyrazem ich arogancji wobec problemów zwykłego człowieka i przedsiębiorcy, wyrazem pychy (że jakoś to będzie) i wyrazem pogardy dla zasad (przyzwoitości powiadamiania wszystkich wcześniej o ważnych zmianach w życiu publicznym - a taką zmianą jest ustanowienie dnia wolnego).
Mamy festiwal niemocy bo czym jest zachowanie Prezydenta, który raz to organizuje a innym razem nie uczestniczy w wydarzeniach? prezydenta, który nie ma własnych poglądów i własnego zdania. Czym jest fakt, że nie dało się z wyprzedzeniem (o organizacji setnej rocznicy niepodległości można było pomyśleć dawno temu) zorganizować obchodów i zaprosić na nie kogokolwiek z choćby przyjaznych nam państw?
Mamy festiwal buty legislacyjnej, w której uchwala się przepisy bez zwracania uwagi na ekonomiczne skutki. Nieistotne są konsultacje społeczne, nieistotna jest racjonalna analiza tego czy dane rozwiązanie poprawi lub pogorszy klimat dla biznesu w Polsce. Istotna jest ideologia i widzimisię polityków. Podejmuje się brzemienne w skutkach długoterminowo decyzje dotyczące strategii ekonomiczno ekologicznej, za które będziemy wszyscy płacić dziś i jutro. Foruje się nieperspektywiczne branże, a w tych perspektywicznych tworzy się iluzję działania (a faktycznie obsadza się swoimi ludźmi intratne posady).
Mamy festiwal pogrążania się w chaosie państwa w którym poszanowanie prawa ma się za nic, interes własnej partii ponad wszystko, a stabilność rządów i prawa w dupie. Bo jak innaczej określić fakt, że przedsiębiorcy dalej nie wiedzą jakie składki na zus będa odporowadzać od tych lepiej zarabiających? Sam ZUS tego nie wie i pewnie system informatyczny tej instytucji nie jest jeszcze do tego przystosowany. Cóż to znaczy dla polityków? Nic, "jakoś to będzie". Powinnismy sobie to hasło wyszyć na sztandarach zamiast tradycyjnego "Bóg, Honor, Ojczyzna" bo ani jedno z tych słów nie znaczy już dziś nic. Tyle było wycierania sobie nimi mord zdradzieckich czy nie, tyle było pałowania się po głowach nawzajem jednym czy drugim hasłem, że wszyscy zapomnieli o tym co one znaczą. Wszyscy zapomnieli jakim dobrem jest fakt, że można swobodnie dyskutować w kraju, w którym żadna zewnętrzna siła tego nie zabrania.
Cofnęliśmy się Szanowni Państwo w rozwoju polityczno społecznym, do czasów przedrozbiorowych -takie mam wrażenie. Każdy patrzy swych partykularnych interesów i nikt nie dorasta do pięt poziomem myślenia o wolności Ojczyzny tym, którzy nad odzyskaniem tej wolności pracowali przed 1918 rokiem. Wybieramy niepoważnych ludzi na poważne stanowiska. jako społeczeństwo kierujemy się przy tym emocjami a nie racjonalnym osądem, a później z tego tytułu odczuwamy skutki naszych wyborów. To jak działa nasze państwo, w jaki sposób wykorzystuje nasze podatki, to jest nasza odpowiedzialność. Abdykujemy i skutkiem tego możemy cieszyć oczy wygłupami polityków, smucić się stojąc w korkach czy oddychać zatrutym powietrzem. Jeżeli zaś nie znajdujemy właściwych ludzi na których barki można przekazać odpowiedzialność, to dlaczego nie bierzemy sprawy we własne ręce?
Mamy festiwal podziałów na frakcje, i władzę, która "wie lepiej", ma "większą legitymację społeczną", nie liczy się z mniejszościami. Mamy partie polityczne, które zamiast dyskusji merytorycznej okładają się trupami z przeszłości, mamy festiwale wzajemnych zadawnionych żalów, zamiast wspólnej pracy na rzecz kraju. Jest nienawiść, zmaiast miłosierdzia, w kraju "katolickim"...
Mam wrażenie, że społeczeństwo bogacąc się abrykowało z roli gospodarza własnego kraju. Postanowiło też uciec od racjonalnej dyskusji na rzecz emocjonalnej waśni... Po co więc ta wolność? po co 1918 rok? Po co walka z okupantem, komuną? O kiełbachę chodziło? O ciepłą wodę w kranie? Tylko o tyle? To może wypowiedzmy wojnę Niemcom i natychmiast poddajmy się bezwarunkowo. Ciekawe, czy nas przyjmą - będzie jak w reichu, i socjal będzie i bogato. Czemu nie? Bo nas skolonizują i wykorzystają jak za zaborów? No to może jednak warto się rządzić samemu? Idea samorządu sprowadza się przez wszystkie szczeble państwowej drabiny. Tylko, że trzeba z niej korzystać w odpwiedzialny sposób.
Ponieważ jest za bardzo politycznie a mało ekonomicznie to podsumuję to tak. Jak ma nas postrzegać zagraniczny biznes czy finansjera, jeżeli widzi tę piaskownicę dzieci bawiących się w wolność? Jak ma nas postrzegać kiedy widzi ten cyrk z małpami niezdolnymi do ustanowienia stabilnego państwa czy przewidywalnego prawa? jak ma nas postrzegać widząc jak zamujemy się bałachostkami ignorując rzeczy ważne? Jak ma nas postrzegać międzynarodowy świat finansów i polityki jeśli zobaczy, że sami dewastujemy własną praworządność, rozszarpujemy ochłapy naszego państwa między siebie w imię chwilowych interesów własnych? Może wybrać dwie drogi. Pierwsza jest taka, że uzna, iż w tym buredlu na kółkach nic się poważnie nie da zdziałać i wycofa siebie i swoje pieniądze znajdując inne miejsce ze stabilnym systemem prawno-politycznym. Druga droga jest taka, że uzna nasz cyrk za wspaniałą okazję do neokolonialnego wyzysku i doskonałe miejsce do wykorzystania istniejącego zamieszania do zarobienia większych pieniędzy czy ubicia politycznych interesów ponad naszymi głowami.
Czy jest trzecia opcja- polegająca na tym, że ktoś nam zaufa (jeśli nie ufamy sobie sami), weźmie nas poważnie (jeśli na każdym kroku udowadniamy, że poważni nie jesteśmy) i zainwestuje tu swój kapitał (finansowy czy polityczny) z czego i my i on odniesiemy korzyści? Sami oceńcie jak bardzo to jest prawdopodobne. A jeżeli ktoś myśli, że świat wokół nie jest nam do niczego potrzebny i sami sobie możemy żyć w XXI wieku w czymś na kształt współczesnej autarkii to niestety, ale na jego chorobę nie ma już chyba innego lekarstwa jak spojrzenie na mapę, a później wycieczka do Korei Północnej.