Wygląda na to, że do początku tego tygodnia światowi inwestorzy naiwnie liczyli, że epidemia koronawirusa, która objęła kilkadziesiąt tysięcy ludzi w Chinach i uziemiła jedenastomilionowe miastu Wuhan, które wygląda jak w stanie wojennym, w jakiś magiczny sposób nie wpłynie na światową gospodarkę. Nadzieje te prysły w tym tygodniu i na fali paniki wirusowej inwestorzy zaczęli pozbywać się czego popadnie (no może oprócz akcji firm produkujących maseczki). Indeksy zaliczają rzeź.
Oczywiście obawy inwestorów są w jakiś sposób uzasadnione. Nieuzasadnione było naiwne oczekiwanie wcześniej. Wszak oczywistym jest, że zamknięcie iluś tam fabryk i wstrzymanie funkcjonowania milionów ludzi w Chinach spowoduje spadek w gospodarce. Sądzę, że odczują go wszyscy, niektórzy bezpośrednio, a inni pośrednio bo wstrzymają produkcję ze względu na zaburzenia w łańcuchach logistycznych. Także panika i nadreaktywność urzędników państwowych, którzy histeryzują zamykając szkoły czy wprowadzając kwarantannę całych miast doprowadzi do zaburzeń w gospodarce.
Branża turystyczna już obrywa. jest to drugi cios po bankructwie Thomasa Coka i kto wie jak się odbije na kondycji firm turystycznych z południa Europy.
W 2003 roku po epidemii SARS kraje azdjatyckie straciły od 12 do 18 miliardów dolarów, a globalny wpływ makroekonomiczny tamtej epidemii sprzed 17 lat (która obyła bardzie lokalna niż obecny wybuch epidemii koronawirusa) kosztował światową gospodarkę od 30 do 100 miliardów dolarów. Obecna epidemia będzie miała zdecydowanie większy wpływ...